Dostałam dziś kolejną odmowę w sprawie wydania mojej książki. Na mnie nie patrzcie, książka jak ta lala. Ma początek, rozwinięcie i zakończenie. Jakichś bohaterów. Imion nie pamiętam. Kilka zwrotów akcji niczym w telenoweli brazylijskiej. Zresztą, co Wam będę tłumaczyć, bierzcie i czytajcie za darmoszkę TU.
Nie piszę tego, ponieważ poczułam silną potrzebę poskarżenia się, czy poużalania nad sobą. Nie po to, byście mi pisali, że wydawnictwa są be i nie mają gustu (chociaż wcale Was nie będę przed tym powstrzymywać).
To moja przynajmniej setna odmowa.
Muszę wręcz przyznać, że mnie rozczuliła, ponieważ zazwyczaj nie otrzymuję żadnej odpowiedzi, nawet odmownej. Głośne i wyraźne „nie” jest stokrotnie lepsze od niewiedzy.
Poruszam ten temat, ponieważ jestem mistrzem otrzymywania odmów od wydawnictw. Podejrzewam, że 90% z nich już dawno oznaczyło mój adres e-mail jako spam i to właśnie tam lecą wszystkie moje propozycje. Czytają tylko: „Och, znów Luszyńska? SAJONARA”.
A tak już całkowicie poważnie…
To całkiem zabawna sprawa, bo przez te sto, czy może nawet więcej odmów, nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby sobie dać spokój. No, na miłość boską, każdy myślący człowiek już by załapał – skoro Twoje książki nie są przyjmowane przez wydawnictwa, to prawdopodobnie coś jest z nimi nie tak. Może Ty po prostu nie potrafisz pisać, Luszyńska?
Może.
Ale to nie wystarczy, żebym sobie tak po prostu odpuściła. Mało tego, mój mózg nie tylko odmawia przyjęcia takiej opcji do wiadomości, ale jest wręcz przeszczęśliwy z powodu kończenia następnej powieści i tego, że znów będziemy bombardować nią wydawnictwa, które – bardzo prawdopodobne – że nie podzielą naszego entuzjazmu. Chociaż…
No i dobra. Może się mylę. Może za pięćdziesiąt lat napiszę Wam, że nie było warto tak szaleć. Że byłam młoda i naiwna. Że marzycielka. Że mogłam dać sobie spokój. Choć jak tak siebie znam, to wątpię.
Ile osób wyrzuca marzenia za próg, bo ich starania nie przynoszą zamierzonych efektów?
Tysiące? A może miliony? Miliardy? Nie umiem w numerki. Wiem natomiast, że dopóki to pisanie sprawia mi radość, sukcesem jest każdy, kto czyta moje wypociny. Sukcesem jest każda sprzedana książka. Każda dusza, która pozwoli, by moje słowa ją dotknęły – to są wielkie rzeczy.
Czy otrzymanie tej odmowy to dla mnie porażka?
Pomyślmy. Napisałam książkę. Ułożyłam całą historię od A do Z, bohaterów, dialogi i inne rzeczy, które zazwyczaj znajdują się w książkach. Dopieściłam ją, a potem godzinami szukałam wydawnictw, pisałam streszczenia, opisy tychże bohaterów i inne dziwne informacje, których wspomniane wydawnictwa wymagają. Następnie schowałam do kieszeni strach przed porażką i krytyką. Wysłałam tę książkę.
Spróbowałam.
To więcej, niż niektórzy robią przez całe życie.
I wiecie, co myślę? Myślę, że jeśli ktoś zbyt szybko rezygnuje ze swoich marzeń, zbyt prędko składa broń, tak naprawdę nie zasługuje na osiągnięcie celu. Czasem poddajemy sie, nie mając pojęcia, jak blisko celu już jesteśmy.
A piszę Wam to, by Wam do głowy nie przyszło rezygnować z powodu jakiejś marnej setki odmów.
Toć to czyste szaleństwo.
Fot. Julia Gutowska.