Doskonale wiem, czym jest pragnienie bycia kochaną. Wiem, jak boli czekanie na przelotne spojrzenie, przypadkowy dotyk. Wiem, jak samotność potrafi się naprzykrzać, latami siedzieć na ramieniu i szeptać do ucha słowa najsmutniejszych piosenek. W nocy, gdy gasną światła, a wydawać by się mogło, że cały świat już smacznie śni, pcha się na poduszkę, czyniąc ją nieprzyjemnie ciepłą, ale nadal pustą – niepozwalającą zasnąć.
Teraz naszym fundamentem ma być siła, która w nas drzemie, a nie poleganie na drugim człowieku. Popieram ten sposób rozumowania i mocno wierzę, że dopiero w chwili, w której nauczymy się kochać samych siebie, będziemy gotowi zaakceptować w pełni miłość kogoś innego. Jednak nie uważam, że pragnienie miłości czyni nas słabszymi. Uważam je za naturalne. Wszyscy chcemy, żeby ktoś nas wybrał.
Czasami jednak jesteśmy tak zrozpaczeni, że nawet nie zauważamy, że wchodzimy w ruchome piaski. Dostajemy w twarz i nastawiamy drugi policzek, bynajmniej nie z powodu swojej wspaniałomyślności, lecz strachu przed utratą. Tak bardzo chcemy zostać wybrani, że gramy samych siebie, zamiast być sobą. Monitorujemy słowa i gesty, gryziemy się w język, śmiejemy w wyuczonych momentach, będąc tym, kim inni chcą, byśmy byli. Zakładamy włosy za ucho i zerkamy w ich twarze tylko w odpowiednim momencie.
Ostatnio usłyszałam, że „miłość jest głupia i skomplikowana”. Odpowiedziałam, że ona nie jest skomplikowana, tylko my tacy jesteśmy. Gdy jesteśmy sami, bywa, że denerwujemy się na puste łóżko i samotne posiłki. Coś kopie nas w żołądek, bo nie dostajemy całusa w czoło na powitanie i nikt nie przytula nas podczas snu. W związku zaś wściekamy się na skarpety leżące na podłodze, kłócimy się kto teraz powinien pozmywać i tęsknimy za niezależnością. Jasne, że to nie reguła, ale zdarza się nam.
Lubimy to, czego nie możemy mieć. Nie naprawiamy tego, co się psuje, tylko kupujemy następne. Pozorujemy idealne życia, pokazujemy wielkie podróże, relacjonujemy imprezy, ale tak naprawdę to wszystko nie jest życiem, a zdjęcie, na którym ktoś całuje nas w czoło, nie jest dowodem na istnienie miłości.
Nie mam złotej rady. Nie wiem, co zrobić, żeby uciszyć tęsknotę. Nie wiem, co zrobić, gdy jesteśmy z kimś, mieszkamy z nim, ale jesteśmy wiecznie obok siebie, a nie razem. Nie wiem. Po co więc piszę ten list?
Byście nie pomyśleli, że jesteście sami. Byście nie sądzili, że Was się nie da kochać; że z Wami coś nie tak. Byście nie utknęli w tej tęsknocie; nie utożsamiali się z nią. Gdy jesteście w dołku, pierwszą rzeczą, którą powinniście zrobić, jest zaprzestanie kopania. Potem wyrzucacie w cholerę ten szpadel – już go nie potrzebujecie.
Następnie powoli, cierpliwie wychodzicie z doła. Wyłaniacie się na powierzchni i stajecie do walki o swoje szczęście. WY walczycie o swoje szczęście i nie uzależniacie go od drugiego człowieka. A reszta? Jak już zaczniecie walczyć, reszta ułoży się sama.
Fanpage Pisadła i teksty Luszyńskiej znajdziecie TU.
Zosieńkową Drogę TU, a Kochaj TUTAJ.
Jesteśmy też na Instagramie: TUTAJ!