W pierwszą „samodzielną” podroż wyjechałam dopiero na pierwszym roku studiów. Gdy mówię „samodzielną” mam na myśli to, że poza miasto, w którym mieszkałam, bez rodziców ani wycieczki szkolnej. Trochę późno, prawda?
Pojechałam do Warszawy (całe 120 km) z ówczesnym przyjacielem, późniejszą miłością. Pamiętam, że na miejscu byliśmy wieczorem, był to grudzień lub styczeń, a na starym mieście nadal były rozstawione światełka. Byłam podekscytowana, przeszczęśliwa i… lekko zestresowana. Nikomu nie powiedziałam, że jadę, bo rodzina trzymała mnie pod kloszem, a ja bardzo potrzebowałam wtedy uciec. I mimo strachu… uciekłam.
Potem każda koleja podróż jeszcze przez jakiś czas poza przyjemną ekscytacją, powodowała również mniej przyjemny strach – przed tym, co nieznane. Bo mnie nigdy nie nauczono samodzielności. Nie nauczono mnie poznawać świata i chłonąć go. Nie z powodu jakiejś złośliwości, absolutnie nie. Z powodu nadopiekuńczości i strachu o moje bezpieczeństwo. Może dlatego właśnie strach tak często towarzyszy mi w życiu.
Albo wtedy, gdy pojechaliśmy w świat i spaliśmy w aucie. Bałam się na początku wielu rzeczy i tworzyłam najróżniejsze scenariusze w głowie, większość z nich mało prawdopodobną. A przeżyłam najpiękniejsze przygody swojego życia.
Bałam się też wysłać swoje prace na konkursy. Martwiłam się, co będzie, jeśli ich nie wygram. Bałam się, że się zniechęce i okaże się, że piszę beznadziejnie. Wysłałam ich sporo i wygrałam jeden, w jednym zostałam wyróżniona. Świat się nie zawalił, a ja nadal żyję.
Bałam się wydać książkę – bo tego typu sytuacja musi otworzyć człowieka na krytykę. Następnie bałam się czytać opinii ludzi, którzy moje teksty mieli za sobą. Aż dotarło do mnie, że każda krytyka to coś dobrego, bo może mnie czegoś nauczyć . Aż zrozumiałam, że bezpodstawny hejt krytyką nie jest.
Bałam się założyć Pisadło i otwarcie mówić o swoich słabościach. Bałam się do nich przyznać, sądząc, że ludzie zaczną patrzeć na mnie jak na kogoś, kto jest słaby, ale przecież słabości nie czynią nas słabymi, lecz ludzkimi.
Wielu rzeczy się bałam i wielu nadal się boję. Nienawidzę wychodzić ze swojej strefy komfortu, a nie potrzeba wiele, bo dla mnie wyjściem z niej jest nawet koncert, na który kupię bilet, czy podjęcie się pracy.
Podróż samochodem do Rumunii i Włoch. Tworzenie Pisadła. Mówienie otwarcie o problemie autoagresji. Kochanie i bycie kochaną. Wystąpienia publiczne. Tworzenie na bieżąco historii, którą ludzie mogą czytać, bez naniesienia wcześniejszych poprawek. Publikacje książek. Wyjścia na koncerty. Podjęcie się pracy w szkole. Powiedzenie komuś „kocham cię”. Mogłabym jeszcze długo wymieniać.
Nie przychodzi mi to z łatwością – wolność i korzystanie z niej. Nie przychodzi mi z łatwością podjęcie ryzyka, czerpanie z życia garściami. A mimo to kocham się w wolności, mimo to korzystam z niej, jak potrafię. Zaciskam zęby i pięści, podejmuję się ryzyka, a potem cieszę się z tego. Czerpię z życia tyle, ile jestem w stanie.
Nie urodziłam się z tym, lecz walczę o to.
Bo warto. O życie zawsze warto walczyć.
Fanpage Pisadła i teksty Luszyńskiej znajdziecie TU.
Zosieńkową Drogę TU, a Kochaj TUTAJ.