To dobre pytanie. Pytanie, na które dość często odpowiadam. Jako magistra filologii angielskiej w specjalizacji nauczycielskiej powinnam właśnie nauczać. Takiego zdania jest moja babcia, ale nie tylko ona! W końcu zawód nauczyciela to całe mnóstwo zalet.
Nie przeczę.
To przecież te wakacje, od których wszystkim żyłka pierdząca pęka, nie wspomnę już o wolnych feriach, świętach i weekendach oraz mniejszej ilości godzin spędzonych w pracy. To umowa o pracę (która jest obecnie rarytasem), trzynastki, socjale, urlop dla poratowania zdrowia (Gdzie jeszcze coś takiego znajdziemy?!) i finansowanie dalszego rozwoju. Poza tym, praca z dziećmi! Toć to bułka z masłem!
Dlaczego uciekłam?
Powiedzieć, że uciekłam to jednak za dużo. Zastanawiałam się nad tym bardzo długo i intensywnie. Między innymi dlatego, że trafiłam do świetnej placówki, w której dobrze się czułam. Obce mi było to, o czym tak często słyszałam, a mianowicie zła atmosfera, obgadywanie, kopanie pod sobą dołków.
Trafiłam tam jako totalny świeżak, który nie umiał kompletnie NIC poza tym, co wyniosłam ze studiów i praktyk. Czyli rzeczywiście NIC. Wszystkiego uczyłam się od postaw – w praktyce. Otrzymałam mnóstwo ciepła, pomocy i wsparcia. Zarówno od koleżanek-nauczycielek, jak i od dyrekcji. Wspomnę tylko jeszcze, że…
Trafiłam do podstawówki, w której sama się uczyłam, a przede mną uczyli się tam moi rodzice. Znałam większość nauczycieli albo przynajmniej kojarzyłam. Było to poniekąd dziwne, ale też fascynujące – zobaczyć to wszystko od zupełnie innej strony. Tym razem nie jako uczennica, ale jako nauczycielka.
Co lubiłam w tej pracy?
- Ludzi. Nie mówię, że ze wszystkimi się dogadywałam, ale były osoby, które wspominam do dziś i za którymi tęsknię.
- Pracę z dziećmi. To nie jest bułka z masłem, to cholernie wycieńczające zajęcie, ale uwielbiałam dzieci, z przewagą wzjameności 😉
- Pensja zawsze na czas!
- Krótkie godziny pracy, dzięki którym mogłam łączyć pracę na cały etat ze studiami dziennymi.
Skoro tak Ci było dobrze, to czemu jednak NIE?
1. Zarobki.
I nie, mniejsza liczba godzin nie zobowiązuje do mniejszego wynagrodzenia. Nauczyciele w Polsce zarabiają śmiesznie mało. Nauczyciele, czyli osoby, w których ręce ludzie oddają swój największy skarb, swoją przyszłość – dzieci, nie mają często nawet trzech tysięcy złotych podstawy do ręki. Ja nie mówię z dodatkami, nie mówię z zastępstwami, mówię o pieniądzach za ich podstawową pracę, nie dodatkową, której wykonują multum.
Nawet najwyższy „stopniem” nauczyciel, czyli dyplomowany zarabia brutto 4046 złotych, czyli 2940 złotych netto.
Owszem, zdaję sobie sprawę z tego, że są dodatki, motywacyjne, szkodliwe, dodatek za bycie wychowawcą, za godziny zastępstw, ale nie o tym mówię. Mówię o podstawie.
Moje studia, które umożliwiają mi nauczanie dzieci języka angielskiego trwały pięć lat. Musiałam napisać i obronić dwie prace dyplomowe. A jednak po rozpoczęciu pracy zaczynam od najniższego stopnia drabiny. No tak, bo wiecie, jest drabina…
2. Stopnie awansu.
Bo to nie wystarczy studiów skończyć i iść do pracy. Nie, nie myślcie sobie. Kończycie studia, myślicie, że już po sprawie, z motylami w brzuchu podpisujecie swoją pierwszą umowę i co dostajecie w prezencie? DRABINĘ.
Rozstawta sobie i do góry!
Bo zawód nauczyciela to ciągła edukacja i kilka stopni do przeskoczenia, a raczej wymordowania. I tak jak ta edukacja jest finansowana, będzie sfinansowana, jeżeli zostanie stwierdzone, że taki rozwój jest pożądany.
Zaczynasz od nauczyciela stażysty i pracujesz, żeby osiągnąć kolejny etap, czyli nauczyciela kontraktowego. Następnie mianowany i na koniec dyplomowany. Niby tylko cztery stopnie, ale wiążące się z tym, że musisz się wykazać, angażować w życie szkoły (Oj, nie tylko to określone w tych dwudziestu godzinach tygodniowo), uczyć się, robić podyplomówki, zdawać egzaminy… Myślałeś, że skończyłeś studia i na razie to Ty będziesz uczył, a nie Ciebie? Zabawne!
3. „Pracujecie tylko dwadzieścia godzin tygodniowo!”
Też tak myślałam.
A potem okazało się, że te sprawdziany, co robili ci okropni nauczyciele, to oni sprawdzać potem musieli i to stąd te oceny! Podobnie z kartkówkami, zebranymi pracami domowymi, ćwiczeniami, wypracowaniami…
Nawet ten filmik, co puszczałam swoim uczniom na lekcji, musiałam najpierw obejrzeć sama, żeby mnie w żadnym momencie nie zaskoczył, a dzieci nie wyszły z lekcji angielskiego bogatsze o traumę. Przypominam, że w internecie można znaleźć wiele cudownych, ale i strasznych treści.
Można uczyć stricte z podręcznika i zeszytu ćwiczeń, ale wiem, że wielu nauczycieli nie pracuje w ten sposób. Korzystają za to z kart pracy, które trzeba przygotować i skopiować (Co jak się okazało, również potrafi zająć godziny, jeśli ksero nie współpracuje), z filmików, tworzą testy online, znajdują gry, szukają dodatkowych materiałów różnej maści… Przygotowanie się do lekcji tak, żeby została ona przeprowadzona w ciekawy i zajmujący sposób, to nie jest łatwa sprawa.
(Tak, wiem, że nie wszyscy nauczyciele się angażują. Mówię o tych, którzy to robią).
Ale praca nauczyciela to nie tylko lekcje, ale i papierologia. O tym przekonują się głównie wychowawcy klas. Widziałam dokumenty, przez które musieli przebrnąć i widziałam ich wychodzących z pracy w godzinach wieczornych. Kiedy pani dyrektor zaproponowała mi bycie wychowawcą, omal nie wyskoczyłam przez okno, żeby tylko tego uniknąć.
I te rady pedagogiczne. Żebyście słyszeli te jęki, które rozbrzmiewają w pokoju, kiedy pojawi się informacja na ich temat. Nie będziemy się oszukiwać. Są potrzebne, ale i zazwyczaj nudnawe. Trzeba wyjść z pracy i zaraz do niej wrócić. Chyba nikt by nie chciał.
4. Najlepiej byłoby nie czuć, a jednak człowiek czuje…
To było coś, na co nie przygotowują w szkole. Bo uczą człowieka gramatyki, uczą mocno okrojonych podstaw psychologii, niezbędnych do tego, by wiele spraw zrozumieć, uczą jak nauczać słówek, pisania wypracowań. Generalnie wielu rzeczy uczą.
Ale nie uczą, jak radzić sobie z tragediami, przez które przechodzą dzieci.
To nie jest wcale tak, że przychodzisz, odbębniasz swoje i wychodzisz. Przynajmniej w moim przypadku tak nie było. Jeśli jest się z dziećmi blisko, zauważa się i poświęca im się swoją uwagę, to się nie kończy na zadaniu pracy domowej.
Uważamy, że to dorośli mają problemy i te problemy dorosłych to są takie duże, że ho ho. No, niekoniecznie. Problemy dzieci nie są wcale mniejsze. To, co nam, dorosłym, wydaje się bez znaczenia, dla dziecka może być najważniejsze. To, że ktoś je wykluczył z zabawy, nie zaprosił do siebie, a zaprosił wszystkich innych, wyśmiał, obgadał, przezwał, nie daj losie, uderzył. To są małe sprawy? Zapewniam Was, że nie.
A to jest to, co dzieje się codziennie w klasach, podczas lekcji i na szkolnych korytarzach. To łzy, wściekłość i nienawiść. Bo to nie jest tak, że dzieci nie mają emocji, nie czują i nie przeżywają.
Do tego dorzućcie masę problemów, które przynoszą z domu. Różnorakich. I wyobraźcie sobie dzieci w podstawówce, które nie mają siły żyć, tak jest im ciężko. Nie chcą wracać ze szkoły do domu. To te same dzieci, które zawsze się uśmiechają i krzyczą już z końca korytarza: „Proszę pani, a wie pani, co mi się przydarzyło?”. Śmiejecie się z nimi, a potem dowiadujecie się, że przechodzą przez piekło.
Tej pracy nie da się nie zabrać do domu.
5. Bądź ponad to, czyli teraz to Ty jesteś tym mądrzejszym.
To bywało najtrudniejsze! Bo wiecie, nagle orientujesz się, że nauczyciele to też ludzie, a ten fakt wypierałam przez większość swojego życia.
I teraz gdy stoję pośrodku klasy, a klasy bywają różne, i nie mam tutaj na myśli pomieszczenia, a grupę młodych ludzi, mogę mieć zagwozdkę. Wiele razy nie wiedziałam, co powiedzieć. Zdarzało mi się, że miałam ochotę się rozpłakać, szczególnie na samym początku. A bywało też tak, że byłam wściekła. Wściekła, jak cholera!
Dzieci potrafią dopiec jak nikt inny.
Zdarza im się sprawdzać, na jak wiele mogą sobie pozwolić. Testują Cię. Badają granice. Nieraz też po prostu są zmęczeni, sfrustrowani, źli, też na Ciebie, chociaż nie zawiniłeś.
I niezależnie od tego, jak mocną szpilę by wbili, jak silny ten cios w żołądek by nie był… To nerwy nie mogą Ci puścić. W klasie przestajemy być ludźmi. Jesteśmy nauczycielami. Nie możemy pozwolić, by coś odparować, odgryźć się. Musimy być ponadto.
Jedno z najtrudniejszych zadań świata.
6. Jesteś nieodpowiedzialnym dorosłym? No to masz problem.
Odpowiedzialność w zawodzie nauczyciela przytłacza. Czuje się jej oddech na każdym kroku. Podczas lekcji, przerw, wyjść.
Pamiętam pierwsze wyjście z klasą. Szliśmy na rekolekcje do kościoła, a była to klasa przekochana, ale niesforna. Bałam się, że nie będą mnie słuchać. Budziłam się ze strachem niemal co noc od dnia, w którym się dowiedziałam, że z nimi wychodzę. Okazało się, że zachowali się na medal, ale co przeżyłam, to moje.
Na lekcji może się zdarzyć, że wchodząc do klasy, ktoś dojdzie do wniosku, że super pomysłem będzie odsunięcie koleżance/koledze krzesła, gdy będą siadać. Albo, że ktoś na Twoim dyżurze skoczył ze schodów i skręcił kostkę. Gdzie wtedy byłeś? Czemu temu nie zapobiegłeś?
Bycie odpowiedzialnym za zdrowie i życie dzieci to coś, co z jednej strony dla wielu jest oczywistym, ale dla mnie było niewyobrażalnie obciążające psychicznie.
I wiele, wiele innych…
Mogłabym tak jeszcze jakiś czas. Wymieniłabym relacje z rodzicami (dzieci to małe piwo), szerzący się brak szacunku do zawodu nauczyciela (bolesne), narażenie na ciągły, nieustanny stres (stąd wypalenie zawodowe!), liczne kontrole (dorzućcie do stresu), permanentny hałas (chyba że umiesz zapanować nad tą energią, ja pracowałam z nią, więc zawsze było głośno), ciągła wymiana zarazków (Dzieci mają katar? Masz i Ty!)…
Naprawdę, mogłabym tak długo. Pisałam o tym akapit wcześniej, ale uświadomiłam to sobie na nowo.
Oczywiście wiele z tych spraw jest do przeskoczenia. Jeśli ktoś zarabia godnie i jest szanowany, potrafi przełknąć więcej niż osoba, którą społeczeństwo uważa za pasożyta i zło konieczne.
Na koniec jednak pragnę dodać, że zdaję sobie sprawę z tego, że nauczyciele też są różni. Tak jak mnie zależało na kontakcie z dziećmi i tym, żeby bawili się nauką, nie każdy ma podobne zdanie. Ten tekst pisałam z perspektywy kogoś, komu zależy. Wielu nauczycieli się wypaliło, nie czerpie radości ze swojej pracy, a część z nich, jak to w każdym zawodzie bywa, to po prostu idioci.
Większą ilość takich idiotów spotkałam jako uczeń niż jako nauczyciel, ale zdaję sobie sprawę z ich istnienia.
Mimo to wiem, jak wymagający jest to zawód i wierzę, że gdyby cieszył się renomą, był lepiej opłacalny, a także selekcja byłaby uważniejsza, nasz system edukacji mógłby stanąć nieco na nogi. Oczywiście najpierw zmiany powinny pojawić się w postawach, ale akurat rządzących to lepiej nie prosić o poprawki, bo są mistrzami w poprawianiu nie tego, co powinno zostać poprawione.