Nauczyłaś się być twarda, no nie?
Niech nikomu nie przejdzie nawet przez myśl, że masz jakieś słabości. Poradzisz sobie ze wszystkim. Pewnie tak właśnie postrzegają cię inni – jak ty sobie radzisz! Jesteś taka silna! Nic nie robi na tobie wrażenia. Spływa jak po kaczce.
Rozpiera cię więc duma.
Tylko w niektóre wieczory na barkach siada napięcie z całego dnia. I być może popłakałabyś w poduszkę, tak chociaż dla ulgi, ale ktoś śpi obok. Lepiej, żeby nie usłyszał(a). A być może już nawet nie pamiętasz, jak płakać.
Podobno takie rzeczy mogą wyjść w teście osobowości.
Jakiś czas temu robiłam taki pod okiem mojej pani terapeutki. Odpowiedziałam na pięćset pytań, spośród których wyszło między innymi to, że mam drobne problemy z relacjami międzyludzkimi, ale też tendencję do ignorowania swojego złego samopoczucia oraz bagatelizowania i ukrywania objawów, gdy dzieje się coś złego.
Pamiętam, jak kilka lat temu poszłam na rutynowe USG brzucha. Kiedyś miałam problemy, więc kontrole raz na jakiś czas były wskazane. Wcześniej przez dwa-trzy tygodnie bardzo źle się czułam, ale generalnie nie na tyle, żeby nie wiem, robić jakiś kłopot, latać po szpitalach. A w życiu.
Lekarka, która wykonywała badanie omal nie spadła z krzesła: Ma pani ostre zapalenie pęcherzyka żółciowego, rzekła. Powinna pani być w szpitalu. Jeśli to trwa od tak dawna, powinna pani już być zoperowana.
Podniosłam się z kozetki, wytarłam brzuch i wzruszyłam ramionami. No faktycznie, czułam się w ostatnich tygodniach źle, ale żeby aż do szpitala?
Teraz to brzmi zabawnie i zdarza się, że opowiadam tę historię jako anegdotkę. Na szpitalnym wypisie znalazłam jeszcze informacje o ostrym zapaleniu wątroby, a badania trzustkowe miałam tak kiepskie, że kolejne półtora roku stosowałam dietę lekkostrawną i to mocno ograniczoną.
Pięć lat później nadal odczuwam dolegliwości, a badania mam na pograniczu normy.
Śmieję się, gdy o tym mówię, ale nie śmiałabym się, gdyby doszło do powikłań. Nie, wtedy nie byłoby śmiesznie.
O, albo ta przezabawna historia, gdy paradowałam z tragicznym stanem psychicznym przez prawie trzy lata, bo stwierdziłam, że to nic, nie ma sensu o tym wspominać, po co robić wielkie halo?
I pyk, terapia trwa od roku, diagnoza pod kątem choroby afektywnej dwubiegunowej i takie wahania nastroju, że czasem ledwo wyrabiam na zakrętach. Być może gdybym poprosiła o pomoc wcześniej niektóre atrakcje by mnie ominęły. Ale po co? Przecież mam w głowie to moje nieustające: Dam sobie radę. Zawsze daję.
W ostatnim epizodzie depresyjnym byłam na terapii i wydusiłam z siebie: Nie wiem, jak w tym wszystkim mam się sobą zaopiekować. To najszczersza prawda. Pojęcia nie mam, jak poprosić o pomoc. Prosić o pomoc! Nie wiem nawet, jak wyznać, co się ze mną dzieje. Czuję się trochę gorzej, ale to nic. Zaraz mi przejdzie. Nie martw się.
Trzy lata nieustających epizodów depresyjnych, a ja nosiłam tak ładną maskę, że moi rodzice, z którymi jestem blisko, niczego nie zauważyli.
I zamiast odpocząć w tej paskudnej depresji, zamiast dać sobie przestrzeń na dojście do siebie i odchorowanie tego, co złe, siedzę z wyrzutami sumienia i myślę tylko o tym, że to wygłupy. Nie jest przecież tak źle. Dlaczego muszę się znów mazać i wyolbrzymiać? Ludzie mają większe problemy, a ja leżę i się nad sobą użalam.
Nie pozwalam sobie, żeby bolało.
Wiesz, tak mi się zdaje, że skoro tego nie potrafimy, to pewnie kiedyś zostaliśmy niezaopiekowani. Być może kiedyś ktoś nie dał nam prawa czuć się źle. A więc i my przestaliśmy je sobie dawać.
To nie musiały być jakieś spektakularne zaniedbania. Czasem to zwykłe: nie maż się, gdy komuś zawala się świat. Czasami drwienie z łez. A czasami świadomość, że nie mamy do kogo zwrócić się z naszym boli. Bo wszyscy są zajęci. Zbyt zajęci na to, aby poświęcić pięć minut swojego czasu.
A czasami wystarczy całus w czubek głowy, kilka minut wspólnej ciszy, dłoń na dłoni.
Czasami wystarczy zwykła świadomość, że może mnie poboleć. Mogę popłakać, to nic złego. Mogę nie mieć siły i mogę odpocząć.
Wolno ci cierpieć. To nic przyjemnego, ale gdy już nadchodzi, wolno ci przeżywać to cierpienie. I to prawo nie ma niczego wspólnego z robieniem wokół siebie szumu, szukaniem atencji, okazywaniem słabości. Boli mnie nie jest oznaką kruchości.
Jest dowodem na to, że jesteśmy tylko ludźmi i jako ludzie odczuwamy emocje. Każda sytuacja zostawia w naszych duszach ślad, a ludzka egzystencja to nie tylko śmiech, sukces i wielka radość. Czasem to oberwanie kijem baseballowym prosto w twarz.
Powinniśmy nad tym popracować, wiesz? Ty i ja. Lżej jest móc ściągnąć ciężar z barków albo przynajmniej przyznać, że jest nam ciężko. Istnieje wtedy szansa, że ktoś nam pomoże lub tylko/aż nas zrozumie.
Trudno o zrozumienie, gdy milczymy. Trudno o nie, gdy pozwalamy sobie gnić od środka. Trudno wszystko nosić w sobie. I trudno się śmiać, kiedy pęka serce.
Po co mamy to sobie robić?
~Luszyńska
1 thought on “Do Ciebie, która(y) nie dajesz sobie prawa do cierpienia.”
Comments are closed.