Ja
nie tęsknię, wiesz? Ja się nie przywiązuję. Do ludzi, do miejsc, do stanu
rzeczy i posiadania. Tak mam, może w genach, a może w wychowaniu. Pewnie stała
zmiana wiodąca prym przez całe życie i zawsze krótki czas spędzany w jednym
miejscu zrobiły swoje.
To nie tak, że nie cenię sobie czyjejś
obecności, że nie skoczyłabym dla kogoś w ogień – co prawda, mało jest takich
osób, ale jednak są. Mam ludzi, dla których zrobiłabym wiele, wobec których
jestem lojalna jak smok. Są miejsca, o których zawsze myślę z rozrzewnieniem,
smaki, do których z chęcią wracam, wspomnienia, które żywo w sobie pielęgnuję.
Jednak – kieruję się w życiu zasadą, że nie ma nic na zawsze. Gdy ktoś jest, coś się dzieje – jest pięknie. Jednak, gdy ktoś znika, a coś przemija – także jest pięknie. Nie wiążę swojego szczęścia z kimś lub czymś na zewnątrz mnie, pewnie dlatego tak łatwo zamykam rozdziały i idę dalej. To nie znaczy, że nie mam uczuć – bo to być może tak brzmi. To znaczy, że umiem powiedzieć „pas”, gdy za bardzo boli albo gdy niepotrzebnie bym cierpiała. To znaczy też, że nie rozpaczam i nie płaczę, gdy coś mija. Taka jest kolej rzeczy – wszystko płynie, nic nie trwa wiecznie. Ludzie są i ludzi nie ma, rozdział rozpoczyna się, trwa i się kończy.
Czy kiedyś tęskniłam? Nie, chyba nie. A już na pewno przestałam to robić, gdy uświadomiłam sobie, że brakuje mi nie człowieka, a bliskości. Człowieka człowiekiem nie zastąpię, to byłby dla nas wszystkich cios poniżej pasa, ale bliskość mogę dać sobie sama, mogę zwrócić się o nią do przyjaciół. Mogę szukać jej w wartościowych rozmowach z nieznajomymi i w przelotnych uśmiechach przechodniów mijanych na ulicach. Wszystko zależy od definicji i od tego, jak ustosunkujemy się do danej sprawy, by dobrze ją pojąć.
Gdy mija jakaś sytuacja, dziękuję za nią i za lekcję, którą mi dała, dziękuję za wnioski, które mogłam wyciągnąć. Nie żałuję, że już przebrzmiała – wiem, że skończyła się, bym mogła zrobić kolejny krok, wyjrzeć zza rogu możliwości i pójść na przód. Jedna się kończy, by mogła przyjść kolejna. Doświadczenie za doświadczeniem. Cios za ciosem. Krok za krokiem.
Czy boli? Owszem, a kogo nie boli? Boli, niekiedy rwie serce, kiedy indziej lecą łzy. Wspomnienia przemieniają się w przepłakane noce. Każdego przecież czasami spotykają momenty, w których z oczu cieknie, nos jest czerwony od smarkania, a jedyną myślą w głowie jest pytanie „dlaczego?”. I to jest ok, takie chwile też muszą mieć miejsce. Pozwalam sobie na nie, nie walczę z nimi. Przyszły, pobędą, trwają, pójdą.
Największym błędem, jak możemy popełnić, gdy chcemy żyć w wolności, jest przywiązywanie się. Nadmierne, zbyt mocne, wymagające trwałości. Czytam „Wilka stepowego” i kreślę na marginesie słowa: „Puść, narodź się na nowo. Narodzaj się tak każdego dnia. Nie przywiązuj się do ideałów, do swoich racji – w ogóle do niczego. Idź, poznawaj, zrzucaj z siebie kolejne przekonania – jak wąż skórę – niech nie boli Cię, jak okaże się, że się myliłaś – to oznaka rozwoju, kolejnego kroku”. Żyjemy w ciągłej zmianie, wszystko płynie, w życiu chodzi o to, by iść do przodu – a w tym pomagają kolejne spotkania, zdarzenia, osoby, rozmowy. Nie moglibyśmy zaprosić ich – tych nowych – do swojego świata, gdybyśmy usilnie trwali w starych. Każdy zbiornik – nawet nasza dusza, nasza codzienność – jest w stanie pomieścić tylko określoną ilość substancji, określoną ilość czarów, sympatii, nauk. Aby zaprosić nowe, trzeba pożegnać się ze starami. I już, i to jest ok, i to jest dobre.
Gdy zrozumiałam, że moja dziewczyńskość stała się kobiecością, to było nowe, ale nie tęskniłam do tego, co wcześniej. Gdy po raz dwudziestyn-ty przeprowadzałam się z miejsca na miejsce, z kraju do kraju, nie czułam lęku, ani żalu, że zostawiam swoje dotychczasowe lokum – cieszyłam się, bo szło nowe. A nowe to zawsze dobre. Gdy rozstawałam się z chłopakiem – jednym, drugim, to czułam ulgę, bo nie wolno tkwić w czymś, co już dawno wybrzmiało, a samość niesie za sobą wolność. Gdy ścinałam włosy i po raz nasty farbowałam je, było mi dobrze, wiedziałam, że to ok. Gdy wychodziłam z bulimicznego uzależniania i zabierałam sobie jedyne w tamtym momencie wsparcie psychiczne – mój nałóg – wiedziałam, że robię to, co mogę najlepsze. Daję sobie wolność, daję sobie zmianę, rzucam się się na bardzo głęboką wodę – bo w sytuacjach podbramkowych wyciągamy najlepsze lekcje. A ja mam taką przypadłość, że im trudniej, ciężej, im bardziej trzeba się postarać, by złapać oddech – tym lepiej.
Więc nie bój się, idź, poznawaj, zmieniaj. Tęsknotę zamień na ciekawość, żal – na wdzięczność. Żyj.
Do Ciebie, który jesteś sobą i Do Ciebie, który nienawidzisz siebie.
Fanpage Pisadła: KLIK.
1 thought on “”
Comments are closed.