Zdarza się, że leżę w ciemności pod ciężką kołdrą, wpatruję się w sufit i zastanawiam, czy warto walczyć o marzenia.
Czy warto zjadać tyle nerwów? Ciągle próbować? Podnosić się po porażkach? Ile razy można? Czy opłaca się naiwnie wierzyć, że wszystko, co teraz robię, poprowadzi mnie ku temu, o czym śnię? Bo jak długo można czekać? Jak długo można tolerować małe kroczki? Cały czas poruszam się naprzód, ale czy to wystarczy?
Pod tą kołdrą, w ciemnym pokoju, z czaszką po brzegi wypełnioną wątpliwościami, ogarnia mnie lęk. Strasznie boję się, że to jednak nie tak, nie to; że popełniam błąd. Może nie pasuję do tego, co sobie wymyśliłam. Skąd mam przecież wiedzieć?
Jakbym składa się z pytań. Pytania upchane w płacie czołowym, potylicy, pod językiem i pomiędzy rzęsami. Pytania w pępku, pod pachami, wśród włosów. I żadnych odpowiedzi. Ani jednej. Tylko ciągłe niewiadome.
Źle się śpi z pytaniami dzwoniącymi w uszach.
Potem jednak nastaje kolejny świt. Około czwartej nad ranem noc odchodzi, ptaki śpiewają, panuje przyjemny chłód – taki na kurtkę. Pytania dalej siedzą na barkach, ale jakby lżejsze.
Skąd wiedzieć, co jest dla nas najlepsze?
Skąd wiedzieć, że sobie poradzimy? Że droga, po której stąpamy, na pewno należy do nas? Skąd, na wielkie galaktyki, wiedzieć, że doprowadzi tam, gdzie chcemy?
A nawet jeśli – to, czy wytrwamy i dotrzemy do mety?
Odgarniam kołdrę, siadam na łóżku i dalej się zastanawiam.
Istnieje szansa na to, że nie będzie tak, jak sobie wymarzyłam. Możliwe, że gdzieś się pomylę. Popełnię błąd, a potem będę żałować. Coś zawalę. Znów się wywrócę, a koniec końców dojdę do wniosku, że sama nie wiem, na co mi to było.
Zaś na łożu śmierci znów spojrzę w sufit i westchnę. Przyjdzie mi do głowy wspomnienie tego, jak się wywróciłam. Wszystko zawaliłam. Resztkami sił skrzywię się na myśl o tym, jak długo musiałam się zbierać. Okropny błąd, powiem sobie pod nosem. Okropny.
Albo inaczej. Zupełnie inaczej.
Na tym samym łożu, w obliczu tej samej śmierci, spojrzę w sufit i westchnę. Przyjdzie mi do głowy wspomnienie tego, jak chciałam spróbować, ale za bardzo się bałam. Resztkami sił skrzywię się na myśl o rezygnacji. Za dużo siedziało we mnie lęku i przez to nigdy się nie dowiedziałam, co by było, gdybym…
Zalękniona dziewczyna siedzi naprzeciwko Dorosłej.
– Boję się – mówi. – Boję się, że mi się nie uda. Że sobie nie poradzę.
– Rozumiem – odpowiada Dorosła. – Może się nie udać.
Nastaje cisza. Zalękniona wpatruje się w swoje kolana. Dorosła w Zlęknioną.
– I co z tego? – pyta Dorosła, kiedy cisza zaczyna ją uwierać. – Co z tego, że się nie uda? Jeśli nie spróbujesz… to już się nie udało.
Zalękniona podnosi wzrok.
– To prawda – szepcze.
_____________________________________________________________________________________________________
1 thought on “Do Ciebie, który(a) boisz się, że sobie nie poradzisz”
Comments are closed.