Przeżyłam
pięć końców świata. Krótko po tym, jak przyszłam na świat, miał nastąpić pierwszy
z nich – w 1999 roku. Później grozę budził rok 2000, nowe millenium. W 2012
roku naprawdę się bałam, po tym, jak Majowie w swoim kalendarzu przepowiedzieli
zagładę naszej cywilizacji. O końcu świata w 2017 i 2019 roku nawet nie słyszałam
– pierwszy z nich był interpretacją biblijnych słów, drugi to Asteroida 2002
NT7, mająca uderzyć w ziemię w lutym.
Pięć końców świata, po drodze
przepowiednie Nostradamusa, a ja wciąż żyję. I mam się dobrze.
Boję się jednak, że to tylko chwilowe, wiesz? Boję się, że za parę lat nie będzie świata, który znam. Boję się, że nie dożyję spokojnej starości gdzieś w górach w drewnianym domku na wzgórzu. Boję się, że za mojego życia ten koniec świata w końcu nastąpi. Wiesz, co napawa mnie przerażeniem? To, że ten dzisiejszy koniec świata jest piekielnie realny, a jednak wciąż nie mówi się o nim tak wiele jak choćby o tamtym domniemanym w 2012 roku. Ten koniec świata jest już widoczny. On się dzieje.
Boję się, że gdybym kiedyś chciała mieć dzieci, to sprowadziłabym je na pustynię, na przeludniony świat pełen kryzysów: ekonomicznych, klimatycznych, politycznych, imigracyjnych, żywieniowych. Dałabym życie dziecku, które nie miałoby beztroskiego dzieciństwa, tylko musiałoby płacić za wybory przodków, którzy zanieczyścili atmosferę, wykarczowali lasy, mordowali zwierzęta, produkowali ogromne ilości gazów cieplarnianych. To dziecko żyłoby w ciągłym strachu i poczuciu winy za to, co zrobili jego pradziadkowie.
Boję się, że ja jedna tak niewiele znaczę, że ja jedna nie zbawię świata i nie powstrzymam katastrofy, która nadchodzi. Ale powiem Ci coś – ta sama ja wie, że nie ma się czego bać. Bo każda rewolucja, każda wielka przemiana zaczęła się od jednej osoby. Jeden człowiek może zmienić świat. Jak? – zapytasz. Widzisz, to działa tak: ja jedna będę małymi krokami zmieniać codzienność. Zacznę o tym mówić, dzielić się z innymi. Oni będą się inspirować, zaczną wiedzieć więcej, chcieć więcej działać. Krok po kroku zaczniemy do swojej bańki wciągać innych, głośno mówić o tym, co nas boli i na czym nam zależy. Mówiąc romantycznie – podreperujemy sytuację; mówiąc pragmatycznie – wpłyniemy na politykę i na odgórne działania. My to wyborcy, my to decydenci. Im nas więcej, tym większa szansa, że zostaniemy usłyszani.
Pytasz, co to za małe kroki, od których zaczynam. Już mówię. Ja od ośmiu lat nie jem mięsa. Czy wiesz, że przemysł mięsny i ten związany z produkcją jaj i nabiału odpowiada za aż 18 procent generowanych przez człowieka emisji gazów cieplarnianych? Dla porównania – cały transport (w tym statki, samoloty, samochody) generuje…13 procent. Dla porównania dodam, że produkcja produktów roślinnych powoduje 20-30 razy mniej emisji niż produkcja mięsa i nabiału.
Pójdźmy
dalej – produkcji żywności przypisuje się 80 procent odpowiedzialności za
wylesianie. Najwięcej lasów wycina się właśnie pod pastwiska i uprawy paszy. Za
tym kryje się jeszcze jeden problem – obecnie terenów rolniczych produkujących
jedzenie dla zwierząt hodowlanych jest więcej niż terenów rolniczych produkujących
żywność dla ludzi. To grozi brakiem bezpieczeństwa żywnościowego. Produkujemy
paszę dla zwierząt hodowanych na mięso, które później trafia na stoły krajów
Zachodu i krajów rozwijających się, a tymczasem w krajach globalnego południa
ludzie cierpią z głodu, nie mając nawet dostępu do podstawowych produktów.
Martin Schlatzer mówi: Jeśli wzięlibyśmy wszystkie rośliny,
które
teraz służą jako pożywienie dla zwierząt w hodowlach przemysłowych, moglibyśmy
wykarmić nawet 3 miliardy ludzi. Przy ogromnej liczbie cierpiących z głodu
takie szacunki mają znaczenie. Zakłada się, że do 2050 roku będzie o 2 miliardy
więcej ludzi na świecie niż jest teraz. Nie możemy sobie w tej perspektywie
pozwolić na marnowanie żywności.
Podobna sytuacja jest z wodą pitną – około 70 proc. jej zasobów wykorzystuje rolnictwo. A czy wiesz, że wyprodukowanie 1 kilograma wołowiny pochłania nawet do 15 000 litrów wody, co oznacza, że rezygnując z jednego wołowego burgera oszczędzam więcej wody niż gdybym zrezygnowała z prysznica przez około 70 dni?
Co jeszcze robię? Segreguję śmieci, staram się do minimalnego minimum ograniczyć zużycie plastiku. Gdy kupuję owoce i warzywa, najczęściej wybieram te lokalne i sezonowe – po co mam jeść awokado, które pokonało tysiące kilometrów, gdy mogę wszamać śliwki? Kupuję tylko wegańskie kosmetyki (których używam jak na lekarstwo) produkowane z naturalnych składników i pakowane w kartoniki czy papier. Nie kupuję ubrań (nie potrzebuję), jeśli już – to z drugiej ręki. Wspieram organizacje i partie polityczne, które działają dla klimatu, dla ziemi, dla planety. Uświadamiam innych, dzielę się moją małą wiedzą.
Przede wszystkim jednak – nie załamuję rąk, pomimo lęku, wiem, że mogę wiele zmienić. I zmieniam. No bo kto jak nie ja? Albo Ty? Albo Wy? I my. Działajmy.
2 thoughts on “”
Comments are closed.