Czekał mnie wyjazd do fajnego miejsca z fajnymi ludźmi.
Tydzień przed wycieczką poszłam na terapię i powiedziałam mojej pani terapeutce, że się boję. Boję się, że ci ludzie nie będą się ze mną dobrze bawić. Obawiałam się, że nie podźwignę tematu. Że nie starczy mi siły na bycie cyrkową małpką, która wszystkich zabawi. W najczarniejszych scenariuszach już widziałam, jak ci ludzie źle spędzają czas w moim towarzystwie i cały wyjazd uznają za bezsensowny i nieudany.
Jako że jestem w terapii schematów, nikogo ten problem nie zdziwił — ani mnie, ani pani terapeutki. Wiedziałam, z czym do niej tamtego dnia przyszłam. Przecież kilka miesięcy wcześniej zrobiłam test, według którego nie umiałam w relacje, a przynajmniej tak mi się wydawało. Według niego potrzebuję aprobaty ze strony innych. Tylko jeśli oni mnie akceptują, ja akceptuję siebie.
To ciężar, który naprawdę może człowieka przygnieść.
A zatem czekała mnie masa atrakcji i spotkań, a ja, zamiast się cieszyć, czułam napięcie w ciele, i jedynym, o czym mogłam myśleć, było zadowolenie innych. Już zaczynałam ćwiczenia, aby na pewno później stanąć na rzęsach.
Moja pani terapeutka wysłuchała mnie cierpliwie, po czym spytała:
A czy chociaż przez chwilę zastanowiła się pani, jak pani będzie się bawić?
Gapiłam się na nią jak ciele w malowane wrota.
Ja? Jak ja się będę bawić?
To trochę tak, jak gdybym dostała w łeb łopatą. Jej słowa dudniły mi w czaszce, a najgorsze w tym wszystkim było to, że ja naprawdę ani przez sekundę o tym nie pomyślałam. Nawet przez sekundę nie pomyślałam o tym, że jadę w miejsce, w którym mogłabym się dobrze bawić. Ani przez sekundę nie pomyślałam, że JA również mam święte prawo się bawić.
Że mam prawo do tego, aby się cieszyć.
To zmieniło wszystko.

Po raz pierwszy przyjęłam do wiadomości to, że to również mój wyjazd. To też mój czas i atrakcje, które i mnie mogą się spodobać. Po raz pierwszy w takiej sytuacji pojawiła się we mnie ekscytacja. Jakaś dziecięca radość z tego, co mnie czeka.
Po raz pierwszy lęk zniknął. Napięcie ustąpiło. Perspektywa uległa zmianie.
Zaczęłam się zastanawiać, jak wiele straciłam przez te wszystkie lata. Ile energii zmarnowałam na staniu na rzęsach, podczas gdy nikt tego ode mnie nie oczekiwał. Jak wielką krzywdę robiłam samej sobie, przyklejając sobie łatkę cyrkowej małpki. Bo zawsze byli inni – nigdy ja.
Ile wyjazdów i spotkań kończyło się nerwobólami. Ile uniknęłam w obawie, że sobie nie poradzę. Jak wiele razy mogłam być szczęśliwa, ale zamiast tego byłam spięta, przestraszona, skupiona na wszystkim, tylko nie na sobie.
A przecież nikt nie musiał tracić na tym, że pozwoliłabym Luszyńskiej na czerpanie z chwili.
Wystarczyło jedno pytanie:
A czy zastanawiała się pani, jak pani będzie się bawić?
