UWAGA! DOŁEK NIE JEST RÓWNOZNACZNY Z DEPRESJĄ. JEŚLI CZUJECIE SIĘ CIĄGLE ŹLE, PRZYGNĘBIENI, ZMĘCZENI I NIE POTRAFICIE SOBIE Z TYM PORADZIĆ, MARSZ DO TERAPEUTY. ARTYKUŁ O „DOŁKU” WAS NIE URATUJE
Tło historyczne:
Wirus dał po dupie większości z nas. I nie chcę tutaj poruszać kwestii osób chorych oraz tych, którzy stracili życie. To są tragedie, które nie podlegają dyskusji. Pragnę podejść do tego z innej strony. Tak czy siak, wirus rozpętawszy się w marcu zeszłego roku, zamknął mi szkołę, w której uczyłam oraz tę, w której się uczyłam. A to oznaczało zdalne nauczanie i uczenie się. Nadążacie?
Z początku, choć podchodziłam do tego niepewnie i wielu rzeczy nie ogarniałam (technologia mój wróg), ten system w miarę przypadł mi do gustu. Mogłam bowiem w końcu bez problemów połączyć studia z pracą. Studiowałam dziennie i pracowałam na pełen etat, więc daję sobie przyzwolenie na spokojne potwierdzenie, że to bardzo męczący model. Co więcej, zaczął się nowy semestr akademicki, co oznaczało zmianę planu zajęć, który znacząco kolidował z godzinami mojej pracy. A tu nagle, można by pomyśleć, problem rozwiązał się sam.
Zdalna praca i nauka, kwarantanna, zakaz wychodzenia z domu i obostrzenia sprawiły, że 95% czasu spędzałam w domu. I nie przesadzę, jeśli powiem, że zamieniłam się w potwora. Pracowałam z łóżka. Całe dnie spędzałam w piżamach lub brudnych dresach i wyciągniętych bluzkach z bohaterami z kreskówek. Potrafiłam tak długo nie myć włosów, że wydawały się mokre. Obrzydliwe? Oj, z całą pewnością. Nie nakładałam makijażu (co lubię), w pewnej chwili nie chciało mi się nawet wsmarować kremu przed snem. Nie ruszałam się nawet na głupi spacer. I to wszystko dość szybko skończyło się tym, czym oczywiste było, że w końcu się skończy. Dołkiem. Bo ja się przestałam sobie podobać, nie czułam się królową swojego życia, byłam przybita i zupełnie pozbawiona energii. Nie chciało mi się nic robić, nie chciało realizować pasji.
Tak mijały miesiące. Miewałam lepsze i gorsze chwile, ale schemat się zbytnio nie zmieniał. Podupadałam, szukałam dziury w całym, aż w końcu powiedziałam temu dość.
Tyle że nie do końca wiedziałam, co z tym dość zrobić.
Magiczne rozwiązania:
I wtedy w moje ręce trafiła książka o czakrach. To było moje drugie podejście, bo za pierwszym kompletnie nie pojęłam tematu. A za drugim postanowiłam otworzyć umysł. I gdy przeczytałam zalecenie, według którego czakrze pierwszej miały pomóc uprzątnięcie swojego otoczenia i zadbanie o siebie, objęłam wzrokiem bałagan wokół mnie, na mnie i we mnie, po czym stwierdziłam, że kto nie ryzykuje, nie pije szampana.
Następny dzień spędziłam na porządkach. Moje mieszkanie było w szoku. Kot był w szoku. Facet był w szoku. Ja byłam w szoku. Kiedy już pozbyłam się bałaganu wokół siebie, zabrałam się za siebie samą. Uczesałam, ubrałam wcale nie jak po domu, a w rzeczy, w których wyszłabym do miasta, pomalowałam się, a nawet użyłam perfum. I wiecie, co? Nic tak na mnie do tej pory nie zadziałało, jak te dwie, można by pomyśleć, pierdoły. Wstąpiła we mnie energia. Włączyłam muzykę, wyjęłam płótno. Malowałam, piłam herbatę i tańczyłam do francuskich piosenek. Patrzyłam w lustro i myślałam „Cholera, Luszyńska, robisz to dobrze!”.
Wierzcie mi lub nie, ale od tego czasu codziennie, niezależnie od tego, czy planuję spędzić cały dzień w domu, czy wyjść, po pobudce sprzątam, ćwiczę jogę, czeszę włosy, ubieram się ładnie i uśmiecham z zadowoleniem do lustra. Włosy myję co dwa dni, nie dwa tygodnie, bo tak często potrzebują. Wyrzuciłam zniszczone ubrania oraz znoszoną bieliznę, które były do chodzenia w domu. Zakładam seksowne majtki w zwykłe dni i czuję się absolutnie dobrze w swoim ciele. Do tej pory zostawiałam je na wyjątkowe okazje. Matko i córko, codzienność jest wystarczającą okazją.
Zanim zarzucicie mi, że głoszę herezję, jakoby trzeba było mieć makijaż i seksowne majtki, żeby czuć się pięknie – nie. Nie, nie, nie. To nie ten przekaz. Nasze samopoczucie poprawia się, gdy czujemy się dobrze we własnej skórze. Jeśli czujemy się zadbani, jesteśmy pewniejsi siebie. Ktoś, tak jak ja na przykład, czuje się dobrze w makijażu. Ktoś inny będzie się czuł świetnie bez niego i to jest absolutnie w porządku. Makijaż nie jest wyznacznikiem dbania o siebie. A jednak my najlepiej wiemy i czujemy, kiedy czujemy się zadbani i ukochani przez samych siebie. Słuchajcie swojej intuicji. Oczywiście może być i tak, że osoba wyglądająca na pozór perfekcyjnie, bynajmniej nie będzie się tak czuć, ale to już temat na inną dyskusję.
Więc o co w tym wszystkim chodzi?
A tak naprawdę to w tym wszystkim chodzi o to, by o sobie pamiętać i siebie ukochać. Bo tak to właśnie odbieram – te odżywki na włosy i balsamy na uda – że to miłość. Myślę, że jak tak pozwolę swojemu tyłkowi pobiegać w ładnych (i zdrowych!) majtkach, to ja sobie zrobię tę przyjemność. Jak spragnionej skórze wklepię krem, też o sobie zrobię przyjemność. I te wymodelowane włosy, co to je modeluję od trzech ostatnich myć i jeszcze się nie poddałam – żebyście Wy widzieli moją radość, gdy co pół godziny oglądam w lustrze swoje umyte i błyszczące włosy.
Codzienność zasługuje na nagrody, my na nie zasługujemy. Zwrócenie uwagi na swój wygląd to tylko jedna z opcji. Nie odbierajmy sobie radości z bycia tylko dlatego, że nie mamy gdzie i dla kogo się wystroić. Strójmy się w pierwszej kolejności dla siebie. Ja tak przynajmniej robię. I wiecie, co? Polecam bardziej niż batoniki z lodówki w Kauflandzie (A tak serio, to te również polecam, Kauflandowskiej produkcji. Sprzedają je w czteropakach. I nie, nie zapłacili mi za tę reklamę, a mogliby).