Bardzo potrzebuję wierzyć, że mimo wszystko w ludziach drzemie jakaś uniwersalna mądrość. Muszę wierzyć, że mogę czerpać z ich słów, podziwiać ich, inspirować się nimi. Muszę wiedzieć wręcz, że jednak czasem budujemy mosty, nawet jeśli tylko po to, żeby przejechać z jednej strony rzeki na drugą. I że jak na któryś wejdę, to nie wpadnę do wody, bo projektował go mądry człowiek.
Potrzebuję tej wiary, jak tonący brzytwy, żeby jakoś funkcjonować w tym społeczeństwie.
Chcę wierzyć w dobrych i inspirujących nauczycieli poprawiających błędy stworzone w głowach młodych przez internet i ogłupionych internetem rodziców. Wierzyć w polityków, których szare komórki nie wyzionęły jeszcze ducha i są w stanie samodzielnie myśleć, gdziekolwiek się teraz chowają. W lekarzy, którzy widzą człowieka w człowieku i rozumieją ból.
Potrzebuję autorytetów.
Ale niekoniecznie tych, którzy pokończyli pięć kierunków studiów. Niekoniecznie doktorów nadzwyczajnych. Doktorem nadzwyczajnym życia może być matka wychowująca trójkę dzieci w taki sposób, że wyrastają na dobrych ludzi. Na DOBRYCH, rozumiecie? To pierwszy przykład z brzegu. Trzeba być cholernie mądrym, żeby wychować dobrego człowieka.
Mądrość tkwi w czymś więcej, niż tylko papierku ze szkoły w twardej oprawie. W czymś więcej, niż krawat pod brodą i tytuł. Czy pensja. Mądrość nie jest tytułem. Mądrość to przywilej. Coraz wyraźniej to dostrzegam.
W erze komputerów życie nam nie wychodzi. Życie zaczyna ograniczać się do wąskiego myślenia, powtarzania niesprawdzonych informacji, czucia się bezkarnym, bo „jak piszę, a nie mówię, to się nie liczy”. Jesteśmy jak chłopcy z „Władcy much”. Czytaliście? Może czas odświeżyć lekturę.
Chcemy mieć więcej. Być lepsi. Nasze dzieci powinny być lepsze od innych dzieci. Ale jak to lepsze? Oczywiście, że mieć lepsze oceny. Dostać się do lepszej szkoły. Najlepiej takiej, że jak powiem koleżance, to uniesie brwi i zmarszczy czoło, a oko jej zbieleje. Jak jej nie zbieleje, to ja nie chcę takiego dziecka.
Gdy to cud dziecko wróci do domu, powie, że dostało taką i taką ocenę. Spytam „czemu cztery, a nie pięć?”. Nie pochwali się, że wyciągnęło rękę do kolegi, któremu dokuczali starsi i pomogło mu się podnieść z ziemi. To nie jest wystarczająco dobre, by się tym dzielić. To nie jest ważne.
Gdy dwa lata temu spytałam dziewczynkę uczęszczającą do piątek klasy, czy uważa, że ludzie są z natury dobrzy czy źli, powiedziała, że źli. A mi zrobiło się wstyd.