Gdybyście spytali mnie dwa lata temu, czy nie mam ochoty zamieszkać w SAMOCHODZIE, usłyszelibyście gromki śmiech.
Nie miałam na to ochoty. W ogóle.
Kiedy propozycja pojawiła się po raz pierwszy, nawet się nad nią nie pochyliłam. Ja? W tak małej przestrzeni jak kamper? A gdzie pochowam swoje rzeczy? Gdzie będę ćwiczyć jogę? Gdzie upchnę wszystkie książki? A sztaluga, farby, arsenał przyborów do robienia biżuterii… MASZYNA DO PISANIA! Co z nią? Mam ją tak po prostu zostawić i o niej zapomnieć?!
MOWY NIE MA!

A jednak jest sierpień 2020 roku…
I zostaję złapana we własne sidła.
Bo wiecie, Luszyńska lubi podróżować. I często robiła to samochodem. Zwiedziliśmy autem Rumunię, Włochy, a także zahaczyliśmy Słowację, Czechy, Słowenię i Austrię. Zjeździliśmy Polskę.
Zatrzymywaliśmy się w jakimś włoskim mieście, noc spędzaliśmy w samochodzie na materacu, noc w hotelu. Dla studentów to super oszczędność. Czy to wyjątkowo komfortowy wariant? Nie, oczywiście, że nie. Zwłaszcza gdy na zewnątrz czterdzieści stopni upału. Ale co przeżyliśmy, to nasze.

No i ten sierpień!
Właśnie do tego zmierzam! Nastaje sierpień, a my na polskiej północy. Jeździmy sobie naszym złomkiem, śpimy przy plaży, codziennie obserwujemy zachód słońca…
I do Luszyńskiej przychodzi myśl: że w sumie, to jakby w tym samochodzie była toaleta… Wyspać by się mógł normalnie na łóżku… Miał miejsce do przygotowania kolacji…
Po raz pierwszy świta. Mogłoby się udać. Naprawdę mogłoby się udać.
Akcja-reakcja. Liczymy, liczymy, liczymy…
Kolejne dni nad morzem zleciały na analizowaniu za i przeciw. Czy to na pewno dobry pomysł przeznaczać oszczędności na kampera? Uda nam się zamieszkać w aucie? No i najważniejsze: czy damy radę go zbudować?
Wątpliwości narastały. Pytań było więcej niż odpowiedzi. W końcu doszłam do oczywistego wniosku: za dużo zachodu.
Ale los miał inne plany.

Po oszacowaniu marnych szans, na klif przyjechali pewni ludzie.
Podeszli spytać, czy miejscówka jest w porządku i zaprosili nas na herbatę. Do swojego kampera. Kampera, którego niemal całkowicie sami tworzyli.
Jakby los do mnie mrugnął.
Nie tylko wypiliśmy herbatę, ale i wypytaliśmy ich o wszystko, co nas niepokoiło. A oni nam odpowiedzieli! Wiedzieli, co w trawie piszczy i potrafili odpowiedzieć na każde nurtujące nas pytanie.
Po tym spotkaniu nie było odwrotu. Decyzja zapadła: budujemy.
Ale po co?
Po to, że Luszyńskiej marzy się dom. Piękny dom z ładnym widokiem, ogromną działką, drzewkami owocowymi i gabinetem, w którym będzie produkować książki.
Jednakże domów nikt nie chce rozdawać za darmo, a kredyty zabijają w ludziach radość z życia.
Dlatego postanowiłam wyjechać za granicę, zarobić na ten wymarzony dom. Tylko szukanie pracy w obcym kraju wiąże się z różnymi mniej przyjemnymi sprawami, między innymi wynajmem. Po co wynajmować, płacić kaucję, podpisywać umowy, jeśli można zamienić się w ślimaka i mieć swój dom zawsze przy sobie?
Otóż to.
Własny dom to wolność. Jeśli gdzieś nam się spodoba i będziemy chcieli zostać dłużej, zostaniemy. A jeśli jakieś miejsce do gustu nam nie przypadnie, pojedziemy dalej. Tylko tyle i aż tyle.
Styczeń 2021. Mamy samochód, ale go nie mamy.
Od sierpnia minęło nieco czasu, ale kupić bazy na kampera się nie udało. Ilekroć coś nam wpadło w oko, ktoś sprzątał nam samochody sprzed nosa. Nie zdążyliśmy dojechać, a auta już nie było.
Byliśmy w kropce.
Właściwie pod koniec roku zaczęliśmy tracić wiarę, że cokolwiek się uda. Aż nastąpił styczeń… Samochód. Idealny egzemplarz. Przynajmniej taki, który wygląda na idealny. Ledwo pojawił się na stronie, dzwonimy i…

Przykro mi, ale mam już kupca. Umówiłem się z nim na jutro na 8. Jeśli nie przyjedzie, zadzwonię do Was.
Skrzydełka opadły. Wiedzieliśmy, co to znaczy. W końcu nie pierwszy raz słyszeliśmy coś podobnego. Auto do nas nie trafi.
Jednakże…
Następnego dnia zadzwoniliśmy. Dla spokojności sumienia, żeby nie wyrzucać sobie, że nie spróbowaliśmy. Przeszło nam nawet przez myśl, żeby tego nie zrobić, ale… Nie zawadzi sprawdzić.
Kilka minut po ósmej, zaspani w piżamach, dzwonimy i słyszymy…
Nie przyjechał. Czekam na was do 11.
Dzieliło nas od niego ponad dwieście kilometrów, zanosiło się na śnieżycę, ale i tak narzuciliśmy na siebie tylko ciuchy i pognaliśmy po kampera. Bo to może być to. To może być nasz przyszły dom.

Zdążyliśmy.
Zrobiliśmy przegląd i wróciliśmy vanem do domu. Od tamtej pory to z niego tworzymy dom.
Budujemy sypialnię, łazienkę i kuchnię. Kącik, który stanie się moim gabinetem. Nawet miejsce na książki.
Bo pewnego dnia los do mnie mrugnął i nakazał podążać za marzeniami.
Więc lecę.
2 thoughts on “PO CO BUDOWAĆ KAMPERA? Tyle pracy na wakajki? Historia naszego domu na kółkach.”
Comments are closed.