Zielona łąka, szum traw. Śpiewają ptaki. Widzisz? Tam obok wierzby do lotu wzbija się bażant. Pewnie to jeden z Twoich psów go wystraszył. Chodzisz i uśmiechasz się do siebie. Niekiedy w kącikach Twoich oczu kryje się smutek, kiedy indziej zaś emanują one ogromną radością i bezgłębnym spokojem. Twoje siwe włosy powiewają na wietrze, lubię patrzeć, jak zakładasz za ucho niesforne końcówki uciekające z warkoczy. Długa sukienka plącze się między nogami, a nagie stopy dotykają ścieżki. Kochasz czuć naturę każdym możliwym zmysłem. W ogrodzie bezwstydnie zagłębiasz dłonie po nadgarstki w ziemi, nad rzeką rozbierasz się do naga i najpierw powoli wchodzisz w jej nurt, by ostatecznie zanurzyć całą głowę, pozwalając, by woda obmyła Twoje oczy, uszy, usta, nos.
Cała jesteś zmysłowością, zmysłami, czuciem. Gdy ugniatasz ciasto na bułki drożdżowe, Twoje ruchy przypominają taniec kochanków. Gdy w misce pierzesz bieliznę, każdej części garderoby przyglądasz się uważnie i z niesłabnącą ciekawością. Niekiedy, gdy na Ciebie patrzę, widzę dojrzałą kobietę, świadomą swojej siły i wdzięków. Mimo że ciało nadgryzione zostało zębem czasu, wciąż – a może właśnie dlatego – bije od Ciebie blask i wielka moc. Jest tak wtedy, gdy zakładasz sukienkę na ramiączkach, na szyi wiążesz jedwabną apaszkę, a na stopy wsuwasz skórzane sandały. Kiedy indziej jesteś niczym paroletnie dziecko. Onieśmiela Cię drobny motyl na łące, który powoli budzi się do życia po zimie. Pod niebiosa zachwalasz smak świeżo zaparzonej kawy zbożowej na mleku. Pijąc ją, na języku czujesz karmel. Do dziś nie wiem, jak to robisz.
Są takie wieczory, gdy siadamy na ganku. Ty w jednym fotelu bujanym, ja w drugim. Ramiona okrywasz kocem, na stopy wkładasz grube wełniane skarpetki, mają dużo lat, podobno przywiozłaś je sobie z Peru. Włosy masz spięte w wysoki kok. Zaczynasz mówić. O swojej młodości. O miłościach, które się nie wydarzyły, a przecież mogły i o tych, które się zmanifestowały, a przecież nigdy nie powinny były mieć miejsca. O tym, że wszystko jest po coś, a nic się nie dzieje bez przyczyny. To niezwykłe, u nikogo innego tego nie dostrzegam, ale kiedy słucham Ciebie, w Twoim głosie nigdy nie ma żalu, niechęci, wyrzutów. Ze wszystkim jesteś pogodzona. Twój spokój czuć nawet w zupie, która gotujesz na zbyt dużym ogniu. Czasami pytam „a nie bolało?”. Mówisz wtedy „pewnie, że bolało; były momenty, gdy chciało się coś zrobić, jakoś się odegrać, odpłacić pięknym za nadobne; bo przecież nie wolno pozwalać komuś grać sobie na nosie…ale wiesz, z drugiej strony – to, że ktoś pomyśli sobie o mnie, że jestem słaba, to nie oznacza, że taka jest prawda – bo to tylko jego wyobrażenie o mnie, to nie jestem ja”. Wielu Cię zraniło, ale nikomu nie złorzeczysz. Wydarzyło się – mówisz – nie ma co kopać się z koniem.
Mówisz o swoich dalekich podróżach. O zakątkach globu, w których żyłaś, a większość z ludzi mogło je tylko zobaczyć na mapie. Pytam: jak to osiągnęłaś? Odpowiadasz: wiedziałam, że się uda, gadałam z kosmosem. Wielu zastanawia się, gdy opowiadam im o Tobie, czy Twoje odwieczne wojaże, ciągła cyganeria, niewielu zaufanych przyjaciół to była ucieczka. Chcę to wiedzieć.
„Ucieczka?
Byłabym bardzo nierozsądna, gdybym całe życie poświęciła na ucieczkę. To
przecież nie ma sensu. Nie. Uciekałam do dwudziestki. Później postanowiłam, że
więcej już nie chcę. Zaczęłam pisać w notesie. Zastanawiać się, co czuję i
dlaczego, jak mogę to zmienić i czy to konieczne. Zaczęłam więcej widzieć i
rozumieć – w sobie i w świecie. Dojrzewać, dochodzić, zaglądać pod kamienie myśli.
Aby móc spokojnie żyć, trzeba sobie najpierw w głowie wszystko poukładać. Od
deski do deski. A to układanie trwa całe życie, zaczynasz je wciąż od nowa. I
dlatego trzeba pogodzić się z tym, że wszystko płynie, niekiedy nie można mieć czego
tyko dusza zapragnie, kiedy indziej świat rozczarowuje, a ludzie ranią.
I gdy to już wiesz, możesz iść spokojnie,
potykając się o kamienie i szybko wstając. Bo przecież zawsze jest najlepiej
jak może być, wszystko czegoś uczy, każdy człowiek, spotkany na naszej drodze,
jest nauczycielem. I wiesz, co jeszcze? Kluczem jest przyjaźń ze sobą. To życie
mamy jedno, źle byłoby zmarnować je na wieczną walkę. Toteż nie uciekam – bo
nie mam przed czym, demonom wychodzę naprzeciw, by je ugładzić. I dzięki temu całe
życie mogę się zachwycać, szukać, dociekać. Poszukiwać, ale nie tego, co już mam
w sobie, na oślep, na złamanie karku, bo to znalazłam, nie muszę określać się tym,
co na zewnątrz. Szukam tego, co może dać mi świat, bym mogła czuć wdzięczność za
każdy dzień”.
I wtedy pojmuję, że wszystko mamy w sobie. Że całe piękno siedzi w nas. Że to, jak potoczą się sprawy i jak wygląda życie, zależy od tego, jak je postrzegamy. Istnieją miliardy puntów widzenia. Pojmuję jeszcze coś. To my nadajemy bieg, sens, siłę naszemu istnieniu. To od nas wszystko zależy. I w takich chwilach staram się być jak Ty. Nie musieć szukać, bo przecież wszystko mam. Móc jedynie obserwować i dzięki temu odkrywać kolejne elementy układanki.
Fanpage Pisadła i teksty Luszyńskiej znajdziecie TU.