Mam około pięćdziesięciu tatuaży. Wiele z nich to napisy, bardzo i bardziej znaczące. Jeden z nich – słowa nad lewą piersią, nad sercem – to „pamiętaj o sobie”. Tatuowałam go ponad dwa lata temu jako manifest uwolnienia mojej głowy z toksycznego myślenia o relacjach. To takie polskie – być z kimś w związku lub z kimś się przyjaźnić i nie myśleć w tym wszystkim o sobie, żyć dla drugiego człowieka, w jego cieniu, z wymaganiami, oczekiwaniami i dreptaniem z tyłu pt. „ale na pewno wszystko ok, może mogę Ci jakoś pomóc, czy to moja wina?”.
Widzę, jak żyjesz z kimś pod jednym dachem i na każdym kroku kajasz się za swoje istnienie. Czyjś podniesiony głos tyczy się Ciebie, czyjeś niepowodzenie spowodowane jest Twoją radą, czyjś sukces pojawił się, bo Ciebie nie było obok.
Nie, żeby było to głośno powiedziane, ale gdy co dzień słyszy się „a nie mówiłam, gdybyś tego nie zrobił, do niczego się nie nadajesz, Ty sobie na pewno nie poradzisz, co ja tutaj robię”, to chyba nietrudno zacząć myśleć o sobie źle. Ludzie, którzy na każdym roku wbijają szpilkę i nie umieją w dobroci spędzić czasu z rodziną, nie powinni jej mieć. Szkoda tylko, że takie wzorce wynosi się z pokolenia na pokolenie i nie ma się co dziwić, że później takie zachowania traktowane są jako „normalne”.
Widzę Ciebie, która poświęcasz się rodzinie. Ja wiem, że niektórzy czują, że ich powołaniem jest wydanie dziecka na świat i opieka nad nim. Ty masz dwójkę – syna i córkę, mają kilkanaście lat. Mąż pracuje po dziesięć godzin, widujecie się w weekendy, no chyba że wyjątkowo wtedy napije się i wczesnym wieczorem już śpi. W ciągu dnia gotujesz obiady, robisz desery, sprzątasz mieszkanie, czasami pójdziesz na spacer do parku i ukradkiem podglądasz młodych ludzi, którzy dopiero wchodzą w dorosłość i tak beztrosko cieszą się życiem.
I Ciebie też widzę, tę, która ma dziecko i wychowuje je sama. Zawozisz do szkoły, po zajęciach wspólnie odrabiacie lekcje. Popołudniami jedziecie na zajęcia dodatkowe, na basenie czekasz godzinę w oparach chloru i stupocentowej wilgoci, czytając książkę, bo nie opłaca Ci się wracać do domu. Niekiedy pracujesz też w weekendy, by zapewnić młodemu jak najlepszy start i dać mu wszystko, czego Ty nie miałaś. Może próbujesz zastąpić brak ojca? Z nim notabene w międzyczasie ciągle walczysz o pieniądze, bowiem „alimenty” w tym kraju są często dla samotnych matek jak niebo dla świni – nigdy ich nie widać.
Obie nie macie czasu dla siebie, Wasze koleżanki to mamy dzieciaków z klasy potomka, widujecie się na wywiadówkach czy szkolnych festynach w podstawówce, w liceum młodzież nie zaprasza już rodziców. Chcecie dać z siebie wszystko, poświęcacie wychowaniu każdą jedną chwilę i – obojętnie, czy robicie to z poczucia obowiązku czy naprawdę sprawia Wam to frajdę – nie macie czasu dla siebie. I nagle mija dziewiętnaście lat i człowiek budzi się w momencie, gdy dzieci wyfrunęły z domu, a pokoje pozostały puste. Dni mijają bez większego celu, znajomych brak, a obiadów też już nie mam dla kogo gotować. Mam przyjaciółkę, która z całego serca kocha swojego faceta, ale ma taktykę „w razie wu”, która mówi, żeby poza swoim mężczyzną miała też inne życie i gdyby coś nie wyszło – nie zostanie sama, zamknięta w dawnie wspólny czterech ścianach. Może warto brać z niej przykład?
I wreszcie widzę Ciebie. Jesteś w relacji z drugim człowiekiem, kochacie się. Żyjecie razem, jesteście, trwacie, bywacie bardzo szczęśliwi. Wspólnie spełniacie marzenia, łapiecie cudne chwile. Czasami wyjedziecie na wakacje, wypijecie lampkę wina do kolacji. Jednak, zacytuję słowa piosenki: „chciałeś dać mi świat, a zwijasz żagle, kiedy wieje mój wiatr; chce mi się tańczyć gdy śpisz, przestań ciągnąć mnie na bezpieczny brzeg – płynąć chcę; nasze życie to projektowanie twoich planów na czas, moje mapy są bogate w miejsca, co są dzikie jak ja; pokazałeś jak podcinać skrzydła, kiedy lecieć chce ptak”.
Ja też tam byłam. Byłam w świecie, w którym nie było dla mnie miejsca, bo zabierałam je sobie, by ktoś inny mógł głęboko oddychać. Byłam tam, gdzie nie było przestrzeni, a zamiast niej – wieczne przepraszanie bez pozytywnych efektów zmiany i „praca” nad związkiem, który jedyne, co dawał, to poczucie beznadziei, przywiązania do smutku drugiego człowieka, zamknięcia i wiecznego „kocham cię, ale…”. Byłam w miejscu, w którym wszystko dopasowane było pod jedną stronę.
Nie idź w to, nie brnij w relacje, które ściągają w dół i nad którymi cały czas się pracuje, ale nie widać krzty efektów. Pamiętaj o sobie – bo w związku obie strony muszą dawać z siebie sto procent i być dla siebie na maksa, a nie na pół gwizdka. Nie da się udźwignąć królestwa na połowie fundamentów.
Chciałabym widzieć Ciebie w pełni, w rozkoszy, dobru, miłości, spełnieniu, w dbaniu o siebie i w zdrowej relacji. Bądź, żyj oddychaj. Znajdź siebie i nie zgub na nowo.
Fanpage Pisadła i teksty Luszyńskiej znajdziecie TU.
Zosieńkową Drogę TU, a Kochaj TUTAJ.
Jesteśmy też na Instagramie: TUTAJ!