Gdy patrzę na Ciebie, nie wiem, co mam robić. Ogarnia mnie dziwne uczucie pustki i bezsilności. Widzę, że jest Ci źle, że nie czujesz się swobodnie ani w swoim ciele, ani w życiu, ani wśród ludzi. Słyszysz, co do Ciebie mówię, ale nie wnosisz tego do serca. Obserwujesz sposób, w jaki funkcjonuję, ale nie dostrzegasz, że nic nie stoi na przeszkodzie, by i Tobie ten tryb służył. Z Twoich oczu bije mądrość, ale jest bardzo tłumiona przez myślenie „a co ludzie powiedzą, a gdzie mi do tego, nie uda się”.
Żyjesz życiem innych, pomagasz im, jesteś zawsze dla wszystkich. Najpierw zaspakajasz potrzeby każdego człowieka dookoła, na samym końcu myślisz o sobie. Tylko tak można być fair wobec świata, myślisz. Inaczej to egoizm. Każdy zasługuje na wysłuchanie, na wyciągniętą w szczerości pomocną dłoń, radę, ciepłe słowo, kubek gorącego kakao. Mówisz, by odpuścić, iść za głosem serca, podążać swoją ścieżką. No, a gdzie jest ta Twoja? Gdzie Twoja droga, gdzie tarcza na moment odłożona na bok? Gdzie szacunek wobec swoich pragnień i potrzeb? Gdzie przestrzeń na to, by wiedzieć, co jest dla Ciebie ważne i co się liczy?
Znam ludzi, którzy tak bardzo kochają innych, że nie umieją powiedzieć „nie”, ani stawiać granic. Nie mówią „to jest dla mnie ok, ale z tym nie czuję się dobrze”. Znam ich sposób działania, obserwuję go z boku. Wiele poświęcają dla swoich bliskich, otaczając ich ogromną miłością. Miłością, która wchodzi przez nos, usta, uszy, wsiąka w ubranie, pali w gardle. Miłością, która przecież jest o wolności, tak się mówi – szkopuł w tym, że gdy drugi człowiek na moment się oddala, bo potrzebuje przestrzeni, to wali się cały świat. Bowiem, gdy zamiast na sobie, a na kimś buduje się swoją wartość, znajduje miejsce w świecie i na kimś opiera się swoje istnienie, to gdy coś się zmienia, to nie ma oparcia w samym sobie. I człowiek leci, i leci, i leci.
Niech chociażby i to będzie pierwszym, bardzo ważnym, argumentem przemawiającym za tym, że Twoje bycie w świecie w rzeczy samej jest piekielnie ważne i istotne. Bo gdy wszyscy znikają, zostajesz tylko ty – czy dobrze jest żyć z nikim?
I nie mów mi, że to, co czujesz, się nie liczy. Że to są sprawy poboczne. Wiesz, ile nerwów i cierpliowści kosztuje, by wyciągnąć z Ciebie cokolwiek? Gdy blokujesz się, by nie zranić swoim działaniem czy myśleniem. Gdy każesz się domyślić. Gdy mówisz „o nic nie chodzi”, a później po trzech miesiącach wybuchasz, kiedy niewłaściwie ułożę łyżeczkę, a obrywa mi się byciem złą matką. Gdy nie pozwalasz sobie na krzyk, na sprzeciw, na nietolerancję. Gdy nie dopuszczasz do głosu swoich emocji, gdy pozwalasz mi za siebie decydować – co zjemy, gdzie zmieszkamy, kiedy wyjedziemy na wakacje. To mnie złości, irytuje, frustruje. Takie działanie sprawia, że nie jesteśmy na równej pozycji. A ja nie chcę być wyżej albo niżej – chcę inspirować, ale też być zainspirowaną, w różnych kwestiach inaczej, ale na podobnym poziomie. Chcę być wolną, a wolność daje mi bycie z kimś, kto ma swoją przestrzeń i daje mi moją. Kto wie, czego chce, kim jest i o co mu chodzi – a nie zdaje się na los czy na mnie. Chcę jak równy z równym. Chcę mieć pole do dyskusji, do kompormisu, do swojego zdania. A nie mimozę, która samego siebie ma za nic. Co Ci to da? Co da to mnie? Może odwrócenie wektora coś Ci uświadomi.
Twoje życie ma znaczenie, Twoje decyzje, złości, irytacje. Twoje bycie i niebycie. Twoje stawianie granic. Tym budujesz siebie jako silną jednostkę, która nawet gdy straci wiele w codzienności, wciąż ma oparcie w sobie. Wiesz co? Byłam w miejscu, w którym zostałam totalnie sama, gdy odwrócili się ode mnie przyjaciele. Byłam w miejscu, w którym runęły wszystkie moje plany, wyobrażenia i wizje, moje postrzeganie mnie samej – bo były one tak silnie powiązane z drugim człowiekiem, że gdy on zniknął, ja zostałam z niczym – nawet bez siebie samej, a może przede wszystkim bez siebie. To była duża lekcja, spędzona na spazmatycznym płaczu na drewnianej podłodze przez dwa tygodnie.
Od
tego czasu zrozumiałam, jak ważnym jest tworzyć samą siebie i ze sobą być, jak
wiele to znaczy, ile siły daje, spokoju i pewności. Dziś – po paroletnim etapie
niechęci wobec wpuszczenia kogoś do mojej przestrzeni, nieliczenia się z czyimiś
potrzebami, bo przecież każdy ma swoje – robię krok dalej.
Owszem, mam w sobie oparcie, jestem pełnią,
kocham człowieka, którego co rano widzę w lsutrze, ale jednocześnie mam w sobie
przestrzeń, by stworzyć też coś z kimś, by pozwolić komuś wybrzmieć, jestem
gotowa na kompromisy, na pracę nad wspólnością. Po raz pierwszy od temtego
spazmatycznego płaczu czuję się na tyle silna, by być bezbronną i nie musieć tylko
na sobie budować wszystkiego. Proca wróciła do złotego punktu harmonii.
Także licz się ze sobą, nie bądź dla nikogo obciążeniem, buduj siebie, stawiaj na siebie, nie poświęcaj się dla innych. Jesteś ważny. Jesteś całym światem. A może i światami?
Fanpage Pisadła i teksty Luszyńskiej znajdziecie TU.