Droga Justyno,
Szczwana z Ciebie bestia. Z tej perspektywy, z której widzę Cię akurat dzisiaj masz trochę brudne włosy, zero makijażu i poplamione dresy, które zdecydowanie powinnaś wrzucić już do prania. Najważniejsze jednak, że humor Ci dopisuje. Czasami naprawdę nie rozumiem, z czego możesz się tak cieszyć. Przecież napisałaś już tyle książek, a wydawcy mają Cię w głębokim poważaniu. Oni nawet Ci nie odmawiają. Oni po prostu Cię ignorują. Właściwie to nie zdziwiłabym się, gdyby oznaczyli już Twój adres e-mailowy jako ten, który automatycznie ma trafiać do folderu SPAM, ponieważ kilkakrotnie pomyślałaś, że jeśli wyślesz im tę samą książkę pod zmienionym tytułem to nie zauważą, że to Ty, przeczytają i się zakochają… A oni nic.
Więc z czego się tak cieszysz?
Tak, cieszenie się to coś, co robisz wyjątkowo często. Ale to chyba już taki charakter, że nie ma niczego pomiędzy. Jesteś albo szczęśliwa, albo zdruzgotana. Przy śniadaniu podskakujesz na krześle z radości, bo tak smakuje Ci herbata, ale gdy nadchodzą dni smutku jesteś smutna tak, jak smutna jest największa rozpacz. Nikogo nie kochasz i wszystko porzucasz. Widziałam Cię w obydwu tych stanach. W obydwu mnie przerażasz.
Jednak Ty się nigdy nie poddajesz, a to coś, za co bardzo Cię cenię. Za te książki, co je piszesz, choć czytelników można zliczyć na palcach jednej dłoni. A Ty nie dość, że piszesz, to jeszcze się z tego cieszysz. No, tak. Już mówiłam o cieszeniu się ze wszystkiego. I wymyślasz coraz to nowsze sposoby na dotarcie do ludzi, nawet jeśli ci ludzie wcale nie chcą, byś do nich docierała. Wzruszasz tylko ramionami i uśmiechasz się, bo to akurat Ci wychodzi – uśmiechanie się do życia i ludzi. A potem robisz swoje. Nie sądzę, byś kiedykolwiek się poddała. Ty nie jesteś z tych, co składają broń.
Jak ten Twój dom. Nie wiem jeszcze, jak to zrobisz, ale to zrobisz. Tego jednego jestem pewna. Tak jak pewnego letniego popołudnia ubzdurałaś sobie, że wybudujesz dom na kółkach i teraz właśnie stawiasz kolejne kroki w tym kierunku. Dom stoi na zewnątrz, jest żółty i zajmuje pół ulicy, a ci, co chcą przejechać, klną, ile wlezie. Pięknie planujesz, ale też, Wariatko, te plany realizujesz. Za to lubię Cię chyba najbardziej. Za to, że nie tylko gadasz. Ty robisz. Działasz, a potem chwalisz się wszystkim na prawo i lewo. A chwal się. Skromność podobno jest passe.
Ale widziałam Cię nie tylko w tym, co najlepsze. Widziałam też to, co najgorsze. Po co kłamać? Widziałam Cię, kulącą się na ziemi, płaczącą w głos, z otwartymi ranami. Sama sobie to zrobiłaś. I co, że kilka lat temu? To też byłaś Ty. Dziwnie to pisać, dziwnie myśleć, że ludzie będą to czytać. Ale widziałam Cię też, gdy głodziłaś się „za karę”. Bo coś zrobiłaś nie tak, jak powinnaś była zrobić. Bo zraniłaś kogoś, a przecież nikt nie zasługiwał na cierpienie poza Tobą. Byłam tam, gdy paznokciami znaczyłaś swoją skórę, pięściami uderzałaś o ściany, a knykcie robiły się fioletowe i spuchnięte. Po co kłamać, że nie byłam? To też Ty. Jakaś cząstka Ciebie, która musiała zaistnieć, byś dzisiaj mogła skakać na krześle i cieszyć się ze smacznej herbaty. Nie zamierzam udawać, że nie istniała.
To byłaś Ty, na podartym zielonym fotelu u terapeutki, która spojrzała, może troszkę krzywo, a może ze współczuciem i powiedziała: „Mówi pani o sobie straszne rzeczy”. Albo wtedy, gdy spytała: „A współczuje pani czasem sobie?”. Zaśmiałam się, sądząc, że żartuje. Nie żartowała. Pytała poważnie.
Mimo to wiem, że powoli uczysz się współczuć sobie i patrzeć na siebie, jak na człowieka. Zdarza Ci się brać na siebie zbyt dużo. Zdarza zapominać o swoim dobrze, poświęcać się dla dobra innych, a zapominać o sobie. Uczysz się jednak zarówno dbać o innych, jak i o siebie samą. Małymi krokami dojdziesz do celu. Bo Ty się przecież nie poddajesz.
I tak naprawdę, na sam koniec dnia, kiedy przykładam głowę do poduszki, cieszę się, że Cię mam. O, patrz. Ty się cieszysz i ja się cieszę. Coś nas łączy.
Fanpage Pisadła i teksty Luszyńskiej znajdziecie TU.