Chce mi się uciec. Najlepiej gdzieś daleko. Zostawić wszystkie obowiązki, zobowiązania i wielkie plany na przyszłość. Mieć na plecach plecak (wiem, masło maślane), a na stopach wygodne buty. Najlepiej różowe. W dzień jechać, a w nocy śmiać się i spać tak mocno, że nawet trzęsienie ziemi mnie nie obudzi.
Chce mi się uciec. Odciąć od większości spraw, które mnie otaczają. Wypisać się z nich. Odciąć się od zmartwień, wiadomości, strachów i ich wielkich oczu. Nawet od niektórych ludzi.
U mnie to trochę jak na kolejce górskiej. Zazwyczaj jest dobrze i śmieję się w głos, ale bywają zjazdy, przyprawiające mnie o gęsią skórkę i zaciskanie powiek. Wtedy chce mi się uciekać.
Wydaje mi się, że to zwyczajny ludzki odruch. Chcemy oddalić się od tego co nas krzywdzi, co boli, co stresuje, denerwuje, drapie skórę od środka i od zewnątrz. Chcemy uciekać, bo myślimy, że jak założymy ten plecak i te buty, będziemy jechać cały dzień, a w nocy twardo spać, to potem obudzimy się jako inni ludzie i drapanie skóry od wewnątrz już nam nie będzie grozić.
Bzdura.
Kto z nas tego nie robi? Robimy to wszyscy zgodnie. Uciekamy w seriale, jedzenie, pracę, o używkach nie wspomnę. Uciekamy, zakładamy klapki na oczy i biegniemy przed siebie, mając nadzieję, że zignorowany problem – dokładnie ten zostawiony w pokoju na biurku – zniknie, gdy i nas zabraknie. A tak raczej się nie dzieje.
Problem jest jak bumerang. Znajdzie Cię wszędzie.
Dlatego, jasne. Jeśli nienawidzisz swojej pracy, idź na urlop. Albo przedłużaj L4, ile wlezie.
Jeśli nienawidzisz swojego partnera, ucieknij w romans. Kilka razy w tygodniu na dwie godziny.
Jeśli nie możesz znaleźć przyjaciół, wyjedź do innego miasta.
I dowiedz się w nim, że tu też nie ma dla Ciebie odpowiednich ludzi, bo nie potrafisz się na nich otworzyć. Gdy L4 się skończy dostawaj ataków paniki na myśl o pracy, ale wróć do niej i dalej płacz na przerwie w łazience. A kochanka znienawidź, tak samo jak znienawidziłeś partnera i nigdy nie dowiedz się, dlaczego tak blisko Ci od miłości do nienawiści.
Ucieczka od problemu, ale też od szczęścia oznacza, że musimy coś przepracować. Jeśli uciekamy, to znaczy, że problem się jeszcze nie skończył. Wcisnęliśmy pauzę.
Znacię tę buddyjską teorię, która mówi, że jeśli nie załatwimy jakiejś sprawy w tym wcieleniu, nie zabijemy demona, który w nas siedzi, on powróci do nas w kolejnym? I będzie wracać i wracać, raz po razie. Co Wam to przypomina? Mnie piekło.
Nie musiscie być buddystami, by zrozumieć, że ta teoria ma sens, a my ilekroć uciekamy, w pewnym momencie orientujemy się, że trzeba będzie wrócić. Prosto w objęcia problemu.
Dlatego prześpij się z tą ucieczką. Ja też się prześpię.
Będę pewnie śnić o plecaku i różowych butach (które nawet sobie ostatnio uprałam), a jutro wstanę odrobinę silniejsza i gotowa do walki. Do walki, nie ucieczki. Bo o życie trzeba walczyć. O szczęście trzeba walczyć, żeby bumerangi się nas bały i nie wracały, gdy raz je wyrzucimy.
Fanpage Pisadła i teksty Luszyńskiej znajdziecie TU.