Czego się nie dotkniesz, runie. Czego nie pokochasz, przepadnie.
I w zasadzie nie trzeba nawet próbować, bo i tak znasz wynik tego równania. Tu nie trzeba wiele dodawać. Skończy się źle.
Z tego powodu uciekasz. Kiedy pojawia się szansa na to, żeby coś zdziałać, być może przez Twój kręgosłup przechodzi dreszcz podniecenia, ale szybko go tłumisz. Otrząsasz się.
Nie warto.
Nie ciesz się i nie nakręcaj. I tak nie wyjdzie. I tak wszystko popsujesz.
Nie próbujesz. Po co bowiem się starać, jeśli wszystko kończy się zawsze tak samo? Katastrofą. Sromotną porażką i rozczarowaniem w oczach innych. To robisz dobrze – rozczarowujesz.
Ale może jest zupełnie inaczej. Może wcale nie unikasz. Zamiast tego robisz wszystko, żeby udowodnić swoją wartość. Łapiesz kilka srok za ogon, pracujesz ponad swoje siły, jednak gdy pojawia się sukces, i tak go nie zauważasz. To tylko punkt do odhaczenia. Załatwione? Od razu obierasz inny cel. Nie ma czasu na rozczulanie się nad sobą. Nieważne, że coś się udało. Musisz dalej pędzić. Musisz osiągnąć więcej.
Bo tylko wtedy będziesz cokolwiek wart(a).
Czasem zdarza się, że łapiesz własne spojrzenie w łazienkowym lustrze. Przygaszone oczy wpatrują się w Ciebie, jakby z wyrzutem. Zupełnie jak gdyby wewnątrz siedział człowiek, który pragnie więcej. Albo żąda czegoś zupełnie innego. Tylko że Ty tego nie rozumiesz. Nie widzisz. Nie potrafisz pojąć.
Aż pojawi się myśl: a co, jeśli te porażki to tak naprawdę nie ja?
A co, jeśli te ruiny wokół, to wcale nie pozostałości po końcu świata?
Co, jeśli… Jeśli patrzę na siebie przez pryzmat czyjegoś pojęcia na mój temat?
To wcale nie moje słowa: nie uda ci się; nie poradzisz sobie; zostaw, bo popsujesz.
Może to kwestia tego, że ktoś kiedyś nie dał Ci szansy. Nie uwierzył, choć mógł. Skrytykował na wyrost. Tak dotkliwie, że do dziś dnia blizny odznaczają się na duszy. Zabrał z ręki. Nie pozwolił zrobić samodzielnie. Odsunął Cię. Spojrzał krzywo. Wyśmiał.
Czy masz pewność, że te zgliszcza to Twoje dzieło?
Bo tak przecież też mogło być. Czasem coś spieprzymy. Popełniamy błędy. Zawalamy sprawy. Nieraz nie znajdziemy nawet usprawiedliwienia dla własnej winy. I nie będziemy go teraz szukać.
Spieprzyłeś? Spieprzyłeś. I koniec. Stawiamy tu dzisiaj kropkę.
Ale tak jak świat nie jest czarno-biały, tak samo my nie jesteśmy. Wszystko ma swój koniec: największe szczęścia i najdłuższe noce. Każdy kij ma dwa końce, medal dwie strony. Czasem jednak tych stron jest tyle, ile perspektyw. Bo taki jest świat – nieoczywisty.
Jedno wiem o nim jednak na pewno – nie wszystko, co myślimy, jest prawdą. A nawet więcej w tym opinii niż faktów.
Wiem też, że nie ma ludzi, którzy są tylko źli, mają wyłącznie złe cechy i robią wszystko źle. Tak samo jak nie ma świętych. To nie zaproszenie do polemiki, tylko moje zdanie.
Wyjdź ze zgliszczy. Spieprzyłaś? No to spieprzyłaś. Ale to, że wywaliłaś się w jednym miejscu, nie znaczy, że to powtórzy się to za każdym razem, gdy tylko ponownie spróbujesz. To nie znaczy, że jesteś najgorsza i nic nie potrafisz. Nie znaczy, że jesteś bezwartościowa.
Każdy z nas czasem coś niszczy.
Tak bywa. Może też trochę dlatego, że coś czasem trzeba rozwalić, żeby zbudować coś nowego.
______________________________________________________________
Ostatnio na Pisadle wspominałam, że wszystkie historie, jakie tworzę, tworzę o ludziach i ich ranach. Dlatego też zdecydowałam się na taki temat tego Listu. Odnosi on się bowiem do jednego z ważnych bohaterów mojej najnowszej książki „Łączy nas nienawiść”.
A tę opowieść możecie kupić już w PRZEDSPRZEDAŻY!