Długo zastanawiałam się, jak rozpocząć ten list. Trudno się zaczyna rozmowę, gdy nie rozmawiało się od miesięcy i tak naprawdę nie wiadomo, od czego zacząć. A ja nie pisałam dla Was listu od tak dawna. Dlatego dzisiaj nie wiem, jak mówić.
Siedzę więc i myślę. Myśli nakładają się na siebie, zmieniają kształty i zaraz jestem już w innym miejscu. Już nie z Wami, ale gdzieś daleko. Jestem tam, gdzie czeka mnie walka z samą sobą. Przepychanki. Stawanie na uszach. Lepienie czegoś z niczego. Robienie z igły wideł. I czasem czuję się jak worek pełen czarnych myśli. Takie są skutki myślenia za dużo.
Kiedy świat kręci się wokół myśli, nie ma miejsca na ruch.
Wiem, jak to jest mieć natrętne myśli. Takie, które wracają jak bumerang, wiercą dziurę w brzuchu, budzą, gdy jest się już na pograniczu snu. Wiem, jak to jest starać się po prostu nie myśleć, modlić się o ciszę w głowie, o to, żeby choć na moment nie trwał w niej chaos. Wiem, jak to jest, choć to pewnie marne pocieszenie.
Kiedy wysoki poziom lęku doprowadził do urojeń, mój lekarz powiedział: „Tak nie da się żyć”, a ja durna żyłam tak od, nie wiem, trzech lat. Nauczyłam się z tymcałkiem dobrze funkcjonować, dopóki sytuacja się nie pogorszyła. Gdy coś zaniedbujemy, zawsze w którymś momencie sytuacja się pogarsza. Potrafię tylko pytać samą siebie: dlaczego czekałam, aż ból przyprze mnie do muru? Dlaczego nie potrafiłam nie czekać do ostateczności?
Na terapii usłyszałam, że to się zdarza. Że są takie rodzaje natrętnych myśli, takie i takie. Pani terapeutka wyciągnęła książkę i wszystko mi wyłożyła. Ucieszyłam się – a więc nie mnie jednej odbija. Nie jestem w tym sama.
Jasne, że żartuję z tym odbijaniem, ale to zawsze pocieszające, bo do tej pory bałam się, że wariuję, tracę zmysły. A wcale nie wariowałam. Po prostu miałam problem.
I Ty może też tak czujesz. To stukanie w czaszkę, które mówi, że coś jest z Tobą nie tak. To napięcie w ciele. Płytki oddech. Coś ściskającego w dołku. Drżące ciało. Rozkojarzenie. Niby jesteś, ale cię nie ma, bo myśli pożerają Cię żywcem.
Nie szalejesz. Nie jesteś wariatem. Nie odbija Ci.
Spokojnie. Wdech i wydech. Doskonale wiem, jak może tego brakować.
Rozróżniamy natrętne myśli. Wiemy, które z nich nie powinny znajdować się w naszej głowie, które śmierdzą, niszczą nasz spokój. Na terapii usłyszałam najgorszą i najlepszą radę pod słońcem: ignorujmy je. Najgorsza – bo jak to niby zrobić? I najlepsza – bo się da. Nie nadawajmy im znaczenia. Przestańmy myśleć, że nas definiują. Że czynią z nas na przykład złych ludzi. To tylko natrętne myśli, nie my.
Jeszcze raz: to tylko myśli, nie my.
Ja dostałam leki. Lekarz zwiększył dawkę tego, co już przyjmowałam, żeby wyciszyć myśli w mojej głowie i na początku działało zacnie, ale potem zaczęło delikatnie odpuszczać. Nie martwię się tym jednak – w końcu trzeba je ignorować. Robię więc to, a ich z tygodnia na tydzień jest coraz mniej. Nie zniknęły zupełnie, ale teraz to ja je kontroluję, a nie one mnie.
Dlatego apeluję: jeśli nie dajesz sobie rady z własnymi myślami, rusz po pomoc. Nie wstydź się. Nie daj sobie wmówić, że nic nie da się z tym zrobić. Da się. Terapią, a w ostateczności lekami, jeśli specjalista uzna, że są konieczne. Nie męcz się w imię męczeństwa, bo nie na tym polega życie, żeby je przetrwać. Życie trzeba przeżyć.
Nie jesteś swoimi myślami. Wdech i wydech.
~ Luszyńska