Seks to bardzo ciekawa sprawa. Z jednej strony traktujemy go bez większego wzruszenia, podczas oglądania niektórych klipów muzycznych, słuchając przepełnionych seksizmem piosenek. Przywykliśmy do filmów i seriali, w których fizyczna relacja bohaterów jest niejednokrotnie przedstawiona bardziej szczegółowo od emocjonalnej, zaś rynek wydawniczy chętnie przyjmuje w swoich progach erotyki, no i nie robi tego bez powodu, ponieważ głównym celem wydawcy jest sprzedanie swojego produktu – jest popyt, jest podaż.
Rewolucja seksualna podobnież za nami. Wisłocka powiedziała, co miała do powiedzenia, najnowsze badania dopowiedziały jeszcze więcej. Teoretycznie z seksem jesteśmy obyci. TEORETYCZNIE jesteśmy wyzwoleni. TEORETYCZNIE…
A praktycznie jesteśmy w lesie.
Wyciągam te wnioski na bazie obserwacji. Cielesność leży i kwiczy u nas pod każdym możliwym względem. Zarówno biorąc pod uwagę to, co najnaturalniejsze i najlepiej nam znane, czyli nasze ciało i procesy oraz reakcje z nim związane, jak i w temacie seksu, ale wiecie, nie tego z porno, tylko prawdziwego, mniej naszpikowanego bajką, a bardziej filmem dokumentalnym.
Jesteśmy w lesie, ponieważ nadal reagujemy negatywnie na nagie ludzkie ciało.
Odwracamy wzrok na jego widok. Obruszamy się na krzywizny, a przecież podobne znajdujemy pod opuszkami palców, studiując swoją skórę. Dziwimy się cellulitowi, rozstępom, chociaż ma je niemal każdy z nas. Wytykamy palcami kobiety nienoszące na co dzień stanika. Nie mamy pojęcia, jak wyglądają prawdziwe piersi, ponieważ naoglądamy się w telewizji tych kreowanych na perfekcyjne i dochodzimy do wniosku, że tak – przeciętna pierś sterczy jak szalona, zawsze jest jędrna, a sutek jest wiecznie twardy.
Tylko że piersi nie zawsze tak wyglądają. Wyglądają tak rzadziej niż częściej. I nie, erekcja sutka nie trwa całą dobę, siedem dni w tygodniu, trzysta sześćdziesiąt pięć w roku, z wyjątkiem w przystępny, bo wtedy ma jeden dzień wolnego.
Jesteśmy w lesie, ponieważ daliśmy się zjeść konsumpcyjnej machinie głoszącej, że włosy na kobiecym ciele to znak zaniedbania.
Utożsamiamy je z czymś nienaturalnym, podczas gdy są najnaturalniejszą sprawą pod słońcem. Bo włosy rosną nam wszystkim i to depilacja jest nienaturalna. Sama się depiluję, przyzwyczaiłam się do gładkiego ciała, ale nie zmienię faktów, choćbym chciała (lecz nie chcę): gdyby natura chciała, żeby kobiece ciała były gładkie, te włosy by nie rosły. Proste? Proste.
Jesteśmy w lesie, ponieważ dziewczynki wstydzą się powiedzieć na głos, że dostały okres.
Ba, że dzieci się wstydzą! Dla niektórych ludzi słowo miesiączka nadal jest równie zakazane, co imię Voldemorta w Harrym Potterze. Comiesięczne krwawienie, które dotyka niemal każdą zdrową osobę z macicą, jest powodem do wstydu. Do ukrywania się i drobnych kłamstw. Bo to wstyd, że pięć dni w miesiącu się krwawi. Jak mamy wyjść z lasu, jeśli próbujemy udawać, że coś, co dotyczy połowy populacji, nie istnieje? Przecież lepiej używać niebieskiego płynu w reklamach. Krew to można, owszem, w filmach akcji, a nie na podpasce.
Jesteśmy w lesie, ponieważ nastolatkowie wierzą, że przy pierwszym stosunku nie można zajść w ciążę.
Bo edukacja seksualna błaga o pomstę do nieba, a hymen lub jego brak traktuje się jak wyznacznik czyjejś wartości. Bo ginekologom zdarza się odmawiać normalnego badania osobom z macicą, które jeszcze nie rozpoczęły współżycia, więc wykonują je doodbytniczo, żeby nie naruszyć „błony dziewiczej”, nie dając swoim pacjentom i pacjentkom wyboru. Decydują za nich.
Jesteśmy w lesie, ponieważ nadal panuje błędne przekonanie, że korzystanie z zabawek erotycznych wynika z niezadowolenia ze swojego życia seksualnego.
No bo przecież jeśli kobieta używa wibratora, to widocznie partner lub partnerka jej nie zadowala. Bo jeśli partner ogląda porno i się masturbuje, to nie kocha swojej partnerki lub partnera. Skoro ktoś urozmaica swoje życie seksualne, to jest albo niewyżyty, albo niezadowolony. Mity, które powtarzamy raz za razem, jednak nie stają się prawdą.
Otóż nie. Od masturbacji nie usycha ręka, a jakby tego była mało, występuje niejednokrotnie w związkach i bynajmniej nie świadczy o tym, że ktoś kogoś nie kocha lub nie pociąga. Po prostu jest zdrowa. Jest częścią miłości do siebie. I jest absolutnie naturalna, to zawstydzanie za nią jest niesmaczne.
Wibratory zaś nikogo nie zastępują, nie są wynikiem braków ani desperacji. Wibratory są wibratorami. Jest wiele rodzajów: klasyczne, soniczne, łechtaczkowe, masujące punkt G, a nawet (uwaga!) takie dla par. Spełniają swoje funkcje. Ja kupuję wibratory bliskim kobietom z różnych okazji. Sama mam trzy. Mój partner nie siedzi w kącie i nie płacze z tego powodu, osobiście kupił mi jeden z nich.
Mam cellulit, na piersiach, swoją drogą niesymetrycznych, rozstępy. Jak się nie golę, to na ciele wyrastają mi włosy. I tak, w strefie bikini też. I tak, pod pachami również. Do tego pocę się i mam potrzeby fizjologiczne. Bywam wzdęta, czasem bekam – to coś absolutnie naturalnego. Moje ciało oraz to, co się z nim dzieje.
A czasem nie zakładam stanika. Przez materiał bluzki może być widać wtedy sutki. Tak mi jest wygodniej, lepiej i przyjemniej. Moje ciało nie jest obiektem seksualnym. Jest moim ciałem.
Seks zaś nie musi być tematem tabu, ponieważ jest kolejną naturalnością. Jest czymś, co robimy od dawien dawna i umówmy się – nie byłoby nas tu dzisiaj, gdyby nie on. Walczmy więc o prawo do edukacji seksualnej dla dzieci i młodzieży. Rozmawiamy z młodszym pokoleniem o tym, co naturalne.
Mój tata wyrwał mi z ręki prezerwatywy, które jako mała dziewczynka zauważyłam w sklepowym koszyku. Czego się wstydził? I dlaczego?
I co by się stało, gdyby powiedział mi wtedy po prostu, do czego służą? Śmiem twierdzić, że meteoryt nie pieprznąłby w Ziemię.
Ale to wiecie, takie tylko moje spekulacje.