Może to duma? Tak, to rzeczywiście mogłaby być duma. Obnoszenie się honorem to jedna z tych cech charakteru, którą wpaja Ci rodzinny dom, gdy jesteś dzieckiem i nie masz pojęcia, że niektóre sprawy, jak te kalki, przechodzą z Twoich rodziców na Ciebie. Przejęłam to po moim tacie, bo to jemu zdarzało się trzaskać drzwiami i już NIC ODE MNIE NIE CHCIEĆ, ale chyba nikt nie spodziewał się, jaki z tego powstanie potwór, ponieważ skrzyżowanie dumnego taty i upartej jak osioł mamy dało mnie.
Mimo to nie powiedziałabym, że to tylko duma. Bo ja jestem dobra w dawaniu ludziom wielu szans. Naprawdę potrafię tę dumę wsadzić w kieszeń, jeśli mi zależy. Zaciskam zęby i jestem dla ludzi, których kocham, lubię, szanuję. Tylko wiecie, jak to mówią – wszystko do czasu.

Ostatnie miesiące to czas, w którym, jak ja to lubię mówić – dbam o higienę relacji. Co to znaczy? To znaczy, że nauczyłam się jednej, bardzo ważnej rzeczy :
w traktownaniu ludzi tak, jak oni traktują Ciebie, nie ma nic złego.
Pod warunkiem, że nie robimy tego po złośliwości i nikogo nie krzywdzimy.
Ile można dawać?
Sama zaobserwowałam, że nie przeszkadza mi dawanie. Lubię dawać wiele od siebie, chociaż wiadomo, że miło jest również coś otrzymać, a jednak najprzyjemniej jest, gdy ktoś w ogóle docenia to, że dajemy. A tutaj zderzyłam się ze ścianą. Zrozumiałam, że w moim otoczeniu wiele osób traktuje mnie jak zwykłą znajomą, podczas gdy ja uważałam ich za przyjaciół. Nie ma w tym niczego złego – ani w ich postrzeganiu mnie w ten sposób, ani w tym, że się pomyliłam. Postanowiłam jednak nieco zmienić podejście, żeby po prostu zadbać o własne zdrowie psychiczne, przestać zastanawiać się, czemu oni tak, a nie inaczej i skakać wokół czegoś, co nie ma ochoty istnieć.
Nikomu nic nie wyrzucałam, nie denerwowałam się, a tym bardziej nie paliłam mostów. Kompletnie nie czułam takiej potrzeby. Nie jestem zdenerwowana i nie jestem nikomu nic winna. Jednakże nie przeszkadza mi to w tym, żeby zmienić podejście do relacji. Osobom, którym ewidentnie nie zależy na znajomości ze mną, pozwalam odejść. Tym, którzy nie czują potrzeby spotykania się ze mną, nie narzucam się. Jeżeli do tej pory to ja inicjowałam spotkania, daje innym szansę na to, by oni również mogli coś zorganizować.

A może jednak przesadzam?
Wiecie, ze mną trochę jest tak, że zazwyczaj trudno trafić. Moje nastroje zmieniają się nieraz z sekundy na sekundę, podobnie jak cały sposób postrzegania świata, ale ja żyję z sobą już trochę i wiem, że tak po prostu bywa. Kiedy wyczuwam, że to chwilowa zmiana, drobne zachwianie, przeczekuje je. Jeśli chodzi o ludzi, nie pozwalam decydować nagłym emocjom i nikomu tego nie życzę. Sądzę, że każde odejście od jakiejkolwiek relacji powinno być przemyślane „na zimno”. A w ogóle najlepiej się odchodzi po cichu. Jeśli ten drugi ktoś nawet nie zauważy, że nas już nie ma, znaczy, że zamknęliśmy dobre drzwi.
(Tak, ja wiem, że nie zawsze się da. Tak, ja wiem, że są wyjątki, ale ja nie o wyjątkach).
Idziesz?
Należę do ludzi szczerych, zazwyczaj aż za bardzo. Gdy coś mnie boli, nie podoba mi się, jeśli jesteś mi bliski, bądź pewien, że Ci to powiem. Powiem Ci to raz, powiem drugi, a może nawet i trzeci. Później przestanę. Machnę na Ciebie ręką i właściwie pomyślę, że jeżeli mój ból Cię nie porusza, to mnie nie powinna poruszać Twoja obojętność. Jeśli nie porusza Cię mój ból, to nie poruszy i nieobecność.
A ja bardzo, bardzo nie chcę marnować swojego życia na ludzi, którzy nie chcą w nim być. Bo – zabrzmię nieskromnie – ja swoje życie bardzo kocham i bardzo cenię. Czas organizuję sobie dość dokładnie, mam zawsze mnóstwo rzeczy to zrobienia i nie zajmuję się tym, co jest nieważne. Na nieważne nie mam czasu. Nie mogę więc oczekiwać, że ktoś będzie miał czas dla mnie, jeśli nasza znajomość nie jest dla niego ważna.
A może to ja idę?
I chyba to trochę tak jest, że to ja odchodzę od tych znajomości, które są zbyt zimne, zbyt oschłe i mało znaczące. Nauczyłam się odróżniać wartościowe rozmowy od tych, które są prowadzone tylko dlatego, że ktoś chce odklepać swoje i nie zarzucać sobie potem, że nie zagaił, skoro zagaił. Chyba zadziałał tu nieco mój dystans do samej siebie, bo naprawdę w końcu pojęłam, że nie każdy lubi mnie, mój cięty język, nieśmieszne żarty i paplanie o sztuce.
Co w tym złego?
Absolutnie nic! A jak mnie nie lubi, to po co mu się męczyć? I po co męczyć się mnie, która mogłaby tę energię przeznaczyć na spotkania z tymi, którzy w moim towarzystwie chcą być?
To takie proste?
Dla mnie? Bardzo. Sama się sobie dziwię, ale przychodzi mi to bez mrugnięcia okiem. Jasne, że czasem bywa trudno, bo nam zależy bardziej; bo kochamy; bo nie potrafimy zrozumieć, jak to możliwe, że skakaliśmy jak ta kukła i nie dostajemy oklasków. Oburza nas to, że nikt nawet nie wysilił się na tyle, żeby uderzyć dłonią o dłoń.
Mnie nie oburza, chyba już kwestia tylu przegranych, może w tym fachu łatwiej.
A miłość?
Kocham niektórych ludzi, którym pozwalam odejść. Nie uważam jednak, że moja miłość do nich jest ważniejsza od mojej do mnie.
Tak po prostu.