Moja mama często powtarza, że od urodzenia byłam „przesrana”. Uważam to za urocze stwierdzenie i bynajmniej nie mam tego za złe. Od małego miałam jakiegoś podłego pecha, łapałam wszystkie choroby, wtykałam łapy tam, gdzie zazwyczaj kończyło się to trwałym urazem, zwalałam sobie doniczki z kwiatkami na głowę, spadałam z huśtawki i podnosiłam się, by zaraz dostać nią w zęby… Łatwo ze mną nie mieli. Właściwie podły pech trzyma się mnie do dziś, bo na egzaminach zawsze dostaję to jedno jedyne pytanie, którego się nie nauczę. To już sprawdzona teoria, możecie pisać do mnie listy i prosić o przykłady.
Połowę swojego życia sądziłam, że ktoś mnie tym życiem pokarał. Trudne początki trwały do studiów, na studiach nastąpiła kulminacja, a potem… Potem życie się nieco zmieniło, chociaż jestem prawie pewna, że to nie ono, lecz ja uległam tej zmianie.
Wiele osób rok 2020 uważa za straszny. Trudno się dziwić. Był przesrany, dokładnie jak ja. Nie będę wymieniać oczywistości, szukać co to kolejnych dowodów na jego brzydotę, bo zdaje mi się, że wszyscy je znamy. To nie czas na to. Właśnie wróciłam do domu po kolejnym dniu świąt (Tekst piszę kilka dni przed publikacją). Brzuch boli mnie z przejedzenia, obok mnie stoi herbatka, a ja czuję się piekielnie zmęczona dziwnie spokojna. Chyba nie zawsze doceniamy to, że mamy czym napchać brzuchy i z kim pokłócić się w święta. Niektórzy nie mają.
Rok 2020 przyniósł mi wiele. Zakończyłam swoją pracę w szkole i zrozumiałam, że nie jest drogą, którą pragnę podążać przez życie. Mimo to wyciągnęłam z tego tak wiele, że choć początkowo widziałam tak wiele wad tej pracy, dzisiaj rozumiem, że ja jej zwyczajnie potrzebowałam. Skończyłam również studia, więc teraz możecie zwracać się do mnie TYLKO I WYŁĄCZNIE pani mgr Luszyńska, ewentualnie Królowa, jak mówi moja babcia. Wybór pozostawiam Wam.
W tym roku zrobiłam trzy tatuaże, zdążyłam pójść z przyjaciółką na koncert, nim świat wywrócił się do góry nogami. W tym roku właśnie postanowiłam, że chcę nauczyć się robić biżuterię i otworzyłam dla Was malutki sklepik Pisadła, który powitaliście z wielkim sercem, za co jestem Wam cholernie wdzięczna. Ten rok to również spotkanie z setką kobiet, którym mogłam opowiedzieć o sobie i Pisadle. To rok, w którym 500 osób pojawiło się na Pisadle, a mama uszyła mi spódnicę (tak, obydwie te rzeczy miały wystąpić po przecinku).
To rok, w którym napisałam dwie powieści, czym pobiłam mój osobisty rekord, a moja debiutancka książka pojawiła się w sprzedaży jako audiobook. To rok, w którym zaczęłam publikować na Wattpadzie. Rok, w którym jeszcze więcej czasu i serca podarowałam ludziom. Rok, w którym nauczyłam się o sobie wiele i zrozumiałam, że mogę żyć tak, jak chcę. W końcu nabrałam też do tego życia odwagi.
To rok, w którym spałam w aucie na klifie nad morzem, brałam udział w sesji aktów, pojechałam na Podlasie i spędziłam prawie miesiąc w górach. To rok, w którym znalazłam się w najpiękniejszym miejscu na świecie, świętowałam urodziny w gronie przyjaciół i zrozumiałam, że w końcu nie muszę niczego udawać.
Być może nie dla każdego zabrzmi to imponująco, ale przecież nie musi. Nadal jestem przesrana. Ostatnio dostałam skierowanie na test na wiadomojakiegowirusa, ponieważ dostałam wysypki. Dacie wiarę? Wynik negatywny, ale skąd wysypka – nie wiem do dziś. Zazwyczaj w mojej obecności sprawdza się prawo Murphiego, a tym samym każdy najgorszy scenariusz. Czasem zastanawiam się, czy globalne ocieplenie to też nie jest przypadkiem moja sprawka.
Ale przy całym swoim pechu, milionie siniaków i guzów na głowie, jestem absolutną szczęściarą. Ja – z tym moim kotem-przybłędą, przekrzykującą się rodzinką i facetem, który obiecuje, że już więcej ich nie odwiedzi, bo są za głośni. Ja – z tymi moimi bransoletkami, książkami i obrazami. Z przyjaciółmi, którzy w znakomitej większości są artystami i/albo dziełami sztukami. Z ich pracami wiszącymi na ścianie, schowanymi w folderach komputera. Ja – z tą (już) zimną herbatą w srebrnym kubku.
Rok 2020 był niemiły dla ludzkości. Dla mnie również, szczególnie gdy obserwowałam/obserwuję własny kraj tarzający się w gównie. Staram się jednak szukać jasnych stron i choć w porównaniu z tymi ciemnymi, wiadomość o tym, że od chodzenia bez stanika wcale nie opada biust wydaje się mało znacząca, jestem pewna, że komuś zrobi dzień tak, jak zrobiła go mnie.
Tak, dostałam po dupie od 2020, ale dostaję tak po kolei od każdego roku, bez wyjątku. Pewnie gdybym nie dostała, niczego bym się nie nauczyła, a nauczyłam się dużo. Tak dużo, że aż rosnę z dumy.
Nie wiem, czy takiego podsumowania się spodziewaliście, mnie jednak się podoba. Dorzucę do niego jeszcze kilka fotograficznych wspomnień z 2020 roku.
Całuję!