Pewnego poranka obudziłam się i już nic nie było takie samo.
Mogłam mieć siedem lat albo siedemnaście. Kiedy zorientowałam się, że wszyscy gdzieś biegną, stanęłam wśród tłumu i próbowałam pytać: „Gdzie zmierzacie?”.
Ale nikt mi nie odpowiedział.
Złapałam więc kogoś, spytałam: „Przed czym uciekacie?”. Wyrwał mi się i popędził dalej. Wreszcie ktoś, nie wiem nawet kto, odkrzyknął do mnie: „Nie wiemy, ale biec trzeba”.
Zrobiłam więc, jak kazał, nie rozumiejąc, dokąd biegnę i po co. Uciekam, czy na końcu czeka mnie nagroda? Grozi mi niebezpieczeństwo, czy to po prostu część ludzkiej egzystencji – ta potrzeba wyścigu? Problem w tym, że tyle czasu gonię, a tak rzadko widuję wygranych. Częściej tych, co nie dobiegli do mety.
Chyba że metą jest śmierć. Wolałabym jednak myśleć, że nie.
Siedziałyśmy kiedyś we dwie, ramię w ramię. Ty ściskałaś kurczowo chusteczkę, podartą już niemal na strzępy, ja oddychałam lasem. Wiedziałam, że coś cię dręczy, lecz nie naciskałam. Nigdy nie zadaję więcej pytań, niż trzeba. Wychodzę z założenia, że kto chce, to powie.
– A jak im się nie spodobają? – spytałaś.
Otarłam szerzej oczy i zerknęłam na ciebie z niezrozumieniem.
– No moje obrazy – tłumaczyłaś. – Mogą im się nie spodobać. Albo mnie wyśmieją! – uniosłaś się. – Będę na językach jako ta, która nic nie potrafi.
– Przecież potrafisz – odpowiedziałam spokojnie.
– Tak, ale… To ty tak myślisz. A oni mogą pomyśleć, że wcale. I będą się ze mnie śmiać.
Wyciągnęłam rękę i wskazałam ci olbrzymi kopiec. Między naszymi stopami buszowały mrówki, a na samym mrowisku było gęsto od ich drobnych ciałek. Cały czas pracowały.
– Ludzi na świecie jest jeszcze więcej – powiedziałam. – A jak myślisz, ilu z nich jest utalentowanych?
– Wielu – fuknęłaś.
– Oj, tak. Wielu – odpowiedziałam. – Ale ile z tych wszystkich talentów ma szansę zaistnieć? Ilu z tych ludzi jest na tyle odważnych, żeby wziąć swój talent i pokazać go światu? Wystawić się na ocenę, krytykę i na wyśmianie?
Nic nie mówiłaś. Mrówki tłoczyły się, może i przepychały. Chociaż nie. To przecież mrówki. Przepychaliby się ludzie.
– Jeśli cię wyśmieją – ciągnęłam – to cię wyśmieją. I nic na to nie poradzisz.
– I to mnie niby miało pocieszyć?
– Niech cię pocieszy myśl, że talenty tak wielu umierają wraz z nimi, bo ci nigdy nie odważają się spróbować lub nie są wystarczająco wytrwali. Umierają i przepadają w nicości, bo strach odbiera im prawo bycia. Ludzie boją się porażek tak bardzo, że nawet nie próbują. Jeśli zaś nie próbujesz, wynik jest ten sam.
– Ale nikt się wtedy z ciebie nie śmieje.
– Nie, bo to nie powód do śmiechu – stwierdziłam. – Tylko do płaczu.
Nie skomentowałaś tego, ale nie musiałaś. Patrzyłyśmy dalej na naród mrówek, skupiony na swoim zadaniu. Zastanawiałam się, czy one również biegną bez celu. Zapewne nie, skoro wyglądały, jakby realizowały konkretny plan.
– Zastanawiałaś się, gdzie ludzie tak ciągle biegną? – spytałam cię.
Wzruszyłaś ramionami.
– Pewnie do celu.
– A ci, którzy nie chcą biec, bo cel jest nieznany? – Zerknęłam ku górze. – Ci, którzy wolą oglądać błękit nieba, zgadywać kształty chmur i przyglądać się pracującym mrówkom?
– Może tacy powinni startować w innych wyścigach, tylko się pogubili.
– I potem całe życie martwią się, że przegrali wyścig, który nawet nie był ich.
Być może.