Może masz tak jak ja, że doszłaś już do wniosku, że to nie czekanie, tylko życie z dnia na dzień, ale tak naprawdę, choć starasz się w to wierzyć, to nie wierzysz ani trochę? Może pogodziłaś się już ze swoim czekaniem, przyjęłaś je do wiadomości i po prostu trwacie obok siebie, nie znosząc się i jednocześnie nie potrafiąc bez siebie istnieć? A może złościsz się, tupiesz nogami, zaciskasz pięści i złorzeczysz?
Czekanie nauczyło mnie trzech ważnych lekcji, o których chciałabym Ci dzisiaj opowiedzieć.
Zanim to się jednak stało, wiązało się z ekscytacją i marzeniami, później zamieniło się w zniecierpliwienie, w złość, rozpacz, aż wreszcie, dzisiaj, powtarzam sobie, że wcale nie czekam, mimo że to nieprawda. Czekam bez ustanku.
Mam wrażenie, że wszyscy na coś czekamy, nawet gdy wydaje nam się, że wcale.
Co roku od sierpnia do grudnia czekam na święta. Jako nastolatka czekałam na księcia na białym koniu. Zupełnie nie jarzyłam wtedy, że książęta to co najwyżej na obczyźnie. W zeszłym roku zaś czekałam na samochód, z którego moglibyśmy zbudować dom na kółkach.
Mijały miesiące, a tu nic. Ilekroć pojawiło się jakieś ciekawe ogłoszenie sprzedaży, pomimo szybkiej reakcji okazywało się, że ktoś już dzwonił przed nami. Umawialiśmy się, a ktoś nas ubiegał. Aż wreszcie, pewnego dnia zawieszono w sieci ogłoszenie o sprzedaży wielkiego żółtego busa. Idealny. Żółty.
Najpierw napisaliśmy do sprzedawcy, ponieważ późna godzina wykluczała inny kontakt, następnego dnia dzwoniliśmy… tylko po to, żeby usłyszeć, że przykro, ale ktoś już się umówił na oględziny auta jutro na ósmą rano.
No, ale coś było w tym samochodzie. Może zmęczyliśmy się już czekaniem, a może to przeznaczenie, ale postanowiliśmy naciskać. Zadzwoniliśmy jeszcze raz. I jeszcze.
Jeśli kupujący się nie pojawi, od razu do was zadzwonię.
Zabrzmiało jak tekst, który miał za zadanie nas spławić. Niedziwne, też miałabym nas już dosyć. Mimo to rozczarowanie obdarło te skrzydełka, co to mieliśmy na nich latać.
Następnego dnia się nie spieszyliśmy i na nic nie liczyliśmy. Telefon wykonaliśmy dla formalności. Z łóżka. Ubrani w piżamy. Piętnaście po ósmej.
Nie przyjechał. Czekam na was do jedenastej.
Zerwaliśmy się z miejsca, narzucając na siebie jakiekolwiek ciuchy. Nie zjedliśmy śniadania, nie uczesałam włosów. Nie pamiętam, czy umyłam zęby.
Jechaliśmy dwieście kilometrów, nie mając pojęcia, czy warto. A jednak tamtego dnia, w styczniu tego roku, kupiliśmy wielkiego żółtego busa, z którego postanowiliśmy wybudować nasz pierwszy dom. Czekaliśmy na niego od miesięcy. On poczekał na nas do jedenastej.
Dowód na to, że to, co ma być nasze, będzie nasze. Czasem wystarczy dać czasowi czas.
Ułożyliśmy ambitne plany: na wiosnę wyjedziemy. Zbudujemy wszystko, wykorzystamy resztę oszczędności, wyruszymy w świat. Do Skandynawii. Na Islandię, zobaczyć wieloryby.
Teraz płynie sobie grudzień. Niedługo minie rok, odkąd zakupiliśmy vana. Prace nad nim trwają. Dzień w dzień. Małe sprawy i wielkie. Końca nie widać. W moim pokoju, sypialni, salonie i jadalni w jednym, stoi góra śmieci: kuchenka, sklejki, drabina, masa drobnych pierdół, których nie ma, gdzie schować. Ta góra czeka, aż wreszcie skończymy.
Podobnie jak i my.
Ludzie często pytają, jak nam ta budowa idzie. Człowiek, który jest już zmęczony czekaniem, wzdycha, jeśli inni pytają, kiedy jego czekanie się skończy. Sam chciałby wiedzieć. Czekanie jednak uczy pokory. Złościłam się już na nie, płakałam przez nie i nieraz załamuję ręce, ale powtarzam jedną rzecz: co ma być twoje, będzie twoje.
Moja przyjaciółka często mi mówi, że odpowiedni moment zawsze przychodzi w odpowiednim momencie. Myślę, że ma rację.
Szczególnie że dzięki temu, że nie wyjechaliśmy, zostałam zdiagnozowana i mogę teraz pomóc swojemu ciału. Doskonale wiem, że gdybym wyjechała, nie spróbowałabym jeszcze szukać pomocy u specjalisty. Nic nie dzieje się bez przyczyny.
Pamiętam też, jak kilka lat temu czekałam na odpowiedzi z wydawnictw. Wiecie, to moje pisanie nieszczęsne. Napisałam kilka książek i wszystkie konsekwentnie podsyłałam. Ile czeka się na taką odpowiedź? Wydawnictwa twierdzą, że od trzech do czasem nawet sześciu miesięcy. Uzbroiłam się w cierpliwość. A tutaj można czekać do bólu, bo mało które w ogóle odpisuje, gdy ma w nosie nasz tekst. Zazwyczaj po prostu się nie odzywają.
No to do mnie się nie odzywali.
Robiłam jednak swoje. Pisałam, ponieważ urodziłam się, żeby pisać. Szukałam czytelników. Pisałam więcej. Uodporniłam się na odmowy. Uodporniłam na brak odpowiedzi. Uodporniłam na samo czekanie. Pisałam więcej. Uczyłam się. Pisałam lepiej, choć wciąż niewybitnie. Pisałam.
Do skutku.
Dopóki ktoś we mnie nie uwierzył. Ten ktoś ma teraz mnóstwo pracy w związku z tym, ale wierzy we mnie na tyle, że się tej pracy podjął. Ja się jej podjęłam i zapragnęłam uczyć, wycisnąć siódme poty i dać z siebie więcej niż wszystko. Jest we mnie wdzięczność większa od oceanu Spokojnego, a to największy ocean na Ziemi. Wiem, bo właśnie to wygooglowałam.
Jednak ten czas nauki uświadomił mi jedną bardzo istotną kwestię – gdyby moje powieści zostały wydane wcześniej, wysłałabym w świat kiepskie opowieści. Niedopracowane, kulejące, którym wiele brakowało. Nadal wielu rzeczy nie wiem, wciąż się uczę, ale teraz mój umysł jest na tę naukę otwarty. Wtedy nie był.
Los nie daje nam tego, czego chcemy, gdy tego chcemy. Daje nam to, gdy jesteśmy na to gotowi.
Każde czekanie jest inne. Niektóre dłużą się w nieskończoność, ale koniec końców zostają wynagrodzone. Inne zostają niedocenione. Tak jak moja wielka miłość z czasów licealnych. Czekałam i tęskniłam, ale cud chłopak nigdy się do mnie nie odezwał. Tylko że wiecie co? W to miejsce powstała powieść, sztuka, zbiór opowiadań i setka wierszy. Powinnam mu za to podziękować. Złamanym sercem wskazał mi drogę do pasji.
Czekanie też może nas czegoś nauczyć, jeśli na tę naukę się otworzymy.
A czasem nie ma sensu. Jak wtedy, kiedy czekałam, aż świat przestanie mnie ranić. Zwinęłam się w kulkę i cierpliwie powtarzałam w głowie, żeby przestał. Nic to nie dało. Musiałam podnieść się z ziemi, spojrzeć mu w oczy i powiedzieć na głos, że czas się ode mnie odpierdolić. Dopiero wtedy zadziałało.
Jakie by to czekanie jednak nie było, zawsze nas gdzieś doprowadzi. Bezczynność nie działa, ale mądre czekanie, przynosi efekty. Trzeba tylko dać czasowi czas i przyjąć, że odpowiedni moment zawsze przychodzi w odpowiednim momencie. Nie wtedy, gdy czegoś chcemy.
Tylko wtedy, gdy jesteśmy na to gotowi.