Siedzisz przy stole. Stoję za Tobą, plotę z Twoich włosów grube warkocze. Przechylasz głowę, to w prawo, to w lewo. Spoglądamy za okno. Widzimy ocean. Słońce wschodzi na horyzoncie, fale leniwie uderzają o brzeg i wsiąkają w piasek. Czuję z Tobą niesamowitą więź, choć prawie się nie znamy. Wyglądasz jakbyś przyszła z bajki, masz długie siwe włosy, pomarszczoną zwiotczałą skórę. Nie wiem, ile masz lat, myślę, że gdybym powiedziała – osiemdziesiąt – nie kłamałabym. Uśmiechasz się tak, jakby Twoje oczy widziały każdy uśmiech, który pojawił się na tym świecie. Nigdy nie słyszałam, byś narzekała. Gdy pytam czasami, czy czegoś żałujesz, zawsze odpowiadasz – nie. Codziennie rano jesz na śniadanie ciemną bułkę cienko posmarowaną masłem i białym serem. Pijesz do tego kawę – czarną, mocną, zdecydowaną.
Pamiętam dzień, w którym się pojawiłaś. Przyszłaś nagle, od północy. Wiał silny zimowy wiatr, do dziś myślę, że to on Cię tutaj przywiał. Ale czy to prawda? Tego nie wiem. Nieczęsto mówisz o sobie, lecz gdybym umiała czytać z ruchu dłoni, z tańca powiek, z delikatnych skinień głowy, wiedziałabym o Tobie wszystko. Wieczorami nacierasz swoje stare ciało ziołowymi olejkami, o zapachu rozmarynu, tymianku, czarnego pieprzu. To wtedy, gdy usiądę u Twoich stóp, mogę usłyszeć szepty. To wówczas, gdy Twoje usta splatają się z uśmiechem w gorącym uścisku, czytam historie zaklęte w oczach i palcach.
Są to historie o wędrówce, o samotności, o uciecze, o niewierze. Jesteś w nich tak inna niż ta, którą poznaję za dnia. Kiedy jesteś prawdziwa? Czy zarówno w blasku słońca jak i księżyca?
Mówisz mi wówczas o Przyjaciołach, którzy zniknęli, o Chłopcach od których odeszłaś. Wieczorami opowiadasz mi o strachu, o lęku przed odrzuceniem, który sprawia, że porzuca się nadzieję i odchodzi pierwszą. Opowiadasz o bólu rozstania, gdy tak bardzo paraliżuje lęk przed końcem, że nie ma się odwagi na początek. To są słowa o zamknięciu, o samotności, która niby z wyboru, a tak naprawdę wypływa z niepewności, z obaw i boleści.
Gdy Cię słucham, przypominam sobie o wszystkich tych sytuacjach, w którym mówiłam: „Do widzenia”. Gdy przy pierwszej kłótni myślałam, że to się na pewno nie uda, to nie ma sensu. Gdy jedno nieporozumienie potrafiło sprawić, że zamknęłam się tak bardzo, że nie było już na czym budować zaufania. Gdy ufałam od razu, momentalnie, w parę dni po pierwszej rozmowie i równie momentalnie potrafiłam odejść, gdy coś poszło nie po takiej myśli. Gdy plotę Twoje warkocze, a moja skóra przesiąka zapachem rozmarynu, przypominam sobie o każdej niespełnionej obietnicy, której wytłumaczenia nie chciałam słuchać. Przychodzi do mnie każda jedna druga szansa, której nie dałam. Niekiedy uronię łzę i choć, podobnie jak Ty, niczego nie żałuję, to boli mnie serce.
Boli mnie serce, bo oto dziś siedzimy obie – samotne, stare kobiety – przy oknie i poza sobą nie mamy nikogo, a miałyśmy przecież tak wiele. Wygrał w nas jednak lęk przed odrzuceniem, lęk przed bliskością, lęk przed byciem sobą. Lęk przed prawdą, przed żywą dyskusją, przed stawianiem granic. Wygrała w nas chęć pójścia na łatwiznę – odejścia, gdy trzeba było walczyć, rozstania, gdy przecież mogłyśmy powiedzieć: „pieprzyć to, zależmy mi na Tobie, Ciebie chcę – wolę mieć relację niż rację”. Uciekłyśmy, zamiast kochać, walczyć, rozbierać się do naga z myśli i przemyśleń. Czy było warto? Nie wiem.
Słońce już wzeszło, otarłam zbłąkaną łzę, zalałam wrzątkiem kawę. Opowiedz mi teraz o czymś, co nie okazało się być naszą życiową porażką, proszę.
A Fanpage Pisadła jest o, TU.