Nie wiem, na kogo zrzucić winę.
Który moment wskazać, kiedy ktoś z pretensją pyta, czemu te wszystkie lęki, nierozwiązane sprawy noszę w sobie, zamiast je wyrzucić. Czemu nie rozmawiam? Nie pytam o radę? Nie dzielę się zmartwieniem, mimo że wokół mnie są dobrzy i godni zaufania ludzie? A mnie nawet nie przejdzie przez myśl, żeby do nich przyjść i tak zwyczajnie powiedzieć: Jest mi źle.
Może nie ma znaczenia, czyja to wina. Wcale nie trzeba szukać winnych, wskazywać ich palcem i pluć na nich jadem. Być może wystarczy myśl, że tak już mam, taka jestem, że jak coś boli, to boli głęboko we mnie i za nic nie potrafię złapać tego i wyciągnąć na wierzch.
Mówię: Zrozumiałam, że byłam smutna, dopiero gdy smutek minął.
Gdzie teraz jesteś? Siedzisz w autobusie, na nudnym wykładzie w uczelni, a może leżysz w łóżku z myślą, że jesteś sama sobie, sama jak palec, sama na tym wielkim świecie. Bo to wielki świat. Ziemia jest piątą pod względem wielkości planetą w Układzie Słonecznym. Zamieszkałą przez około osiem miliardów ludzi. Osiem miliardów to nie byle tłum. To tłum, w którym można się zgubić.
I siebie również.
Nie ma niczego gorszego od samotności w tłumie. Od uczucia, które towarzyszy w zatłoczonej restauracji, kiedy ludzie się przekrzykują, śmieją i zajadają, a ty tkwisz bez ruchu, z żołądkiem wciśniętym w przełyk i świadomością, że ani nie tkniesz tego jedzenia, ani nie zamienisz z nikim słowa, bo zostałaś gdzieś w tyle. Nikt cię nie dostrzega. Nie zwraca uwagi. Nikt nie martwi się, że nic nie włożyłaś do ust. Nikt, że nawet ich nie otworzyłaś.
Gdybyś podniosła się i wyszła, nie zauważyliby.
Zabrałabyś torebkę lub plecak. Kiwnęła uprzejmie kelnerowi. Zamknęła za sobą drzwi.
Poza restauracją jest ciszej. Letnie powietrze owiewa twarz, słońce każe mrużyć powieki, nierówność w chodniku sprawia, że się potykasz. Przepychasz się przez tłum. Niektórzy idą z kimś, inni w pojedynkę. Jedni się uśmiechają, inni są śmiertelnie poważni. Każdy z nich dokądś zmierza. Każdy od czegoś ucieka.
Jesteś też Ty.
Mogłoby się wydawać, że ja to tak mało. Wśród ośmiu miliardów ludzi jeden nie robi różnicy ani wrażenia. Na taki tłum jeden to nic.
A jednak to ja zawsze zbierało mnie z ziemi. Ja wycierało łzy z policzków. Ja pocieszało, gdy brakowało pocieszenia. To ja dawało mi najmocniej w kość. Ja dbało, żeby serce biło, a nogi niosły przed siebie. Ja uczyło się na błędach. Leczyło zdarte kolana. Kleiło złamane serce.
Mieć siebie, docenić siebie i celebrować siebie, to wielka siła.
Nie powiem Ci, że się mylisz. Nie powiem, że tam, obok, na pewno są ludzie, którzy zrobiliby dla Ciebie wszystko.
Nie mogę tego wiedzieć.
Jednak świat jest wielki. Na Ziemi żyje prawie osiem miliardów ludzi. To nie byle tłum.
I tak naprawdę, jeśli pozwolimy sobie wierzyć, że w tej gromadzie nie ma nikogo, kto mógłby otworzyć na nas swoje serce, wysłuchać myśli, służyć radą i mieć szczere intencje… popełnimy ogromny błąd. Zamkniemy się na możliwości. Na najpiękniejsze z cudów, jakich tylko może doświadczyć człowiek.
Więc uczę się mówić: martwię się, boję, denerwuję. Czuję się tak. Albo nie czuję wcale. Słuchaj mnie, bo potrzebuję mówić.
W tym tłumie są ludzie, którzy podziękują nam za nasze słowa.
Może to nie są ci, którzy są obok Ciebie. Może to po prostu nie oni. Nie złość się na nich. Nie złorzecz. Nie nienawidź. Nienawiść nie rani ich, rani Ciebie.
Pozwól im siebie nie kochać. To może być wyzwalające. Tylko jeśli zostawisz w tyle tych, którzy nie martwią się Twoimi niewypowiedzianymi słowami, możesz odnaleźć tych, dla których one warte są wszystko. Znajdziesz ich. Tylko otwórz się na te poszukiwania.
A do tego czasu masz siebie. Ja – to tak dużo.
Fanpage Pisadła i teksty Luszyńskiej znajdziecie TU.
Instagramy zaś TUTAJ.