Pamiętam, byłam wtedy w gimnazjum, może w pierwszej klasie liceum. Moja Mama siedziała przy komputerze i płaciła rachunki. Utyskiwała przy tym, na czym świat stoi.
Od zawsze wiedziałam, z czym je się dorosłe życie, także kwoty paruset złotych za wynajem, ogrzewanie, paliwo itp. nie były dla mnie niczym niezwykłym. Wiedziałam też, że pracować można za ośmiu i wciąż niewiele z tego mieć. Wiedziałam, że o godziwą płacę jest trudno. Że niekiedy są w życiu okresy, gdy ledwo wiąże się koniec z końcem.
Myślałam sobie jednak „e tam, pieniądze to chory wymysł, nie potrzeba ich do szczęścia”. Wtedy mówiłam o nich jako o największym błędzie systemu, w którym żyjemy. Podobnie zresztą myślałam o prawie jazdy i o posiadaniu auta.
Do
tego drugiego bardzo szybko zmieniłam podejście. Wyprowadziwszy się do lasu,
zrozumiałam, jak trudno jest poruszać się wyłącznie publicznymi środkami
transportu (a tak wychwalałam pod niebiosa autobusy, pociągi, rower…). W
trymiga, gdy tylko mogłam, zdałam egzaminy, a na 18-stkę dostałam od rodziny
auto. I zobaczyłam, czym jest wolność i niezależność.
A po chwili, w wieku osiemnastu lat,
wyprowadziłam się z domu. A że zawsze mierzyłam wysoko, pojechałam na drugi
koniec Europy. Później na kolejny kraniec i kolejny. Na rejs po Atlantyku, na wyspę
na Oceanie Indyjskim. W międzyczasie tatuowałam się u świetnych polskich
artystek, kupowałam bilety lotnicze, nałogowo nabywałam książki, kompletowałam
sprzęt turystyczny. W ostatnich latach udało mi się mieszkać w pięciu krajach,
w trzech polskich miastach, zwiedziłam Rumunię, Maroko, Norwegię, Irlandię… Wzięłam
po swoje skrzydła dwa owczarki australijskie. Niedawno zakochałam się w
naturalnych wysokiej jakości kosmetykach polskich marek. Największym osiągnięciem
było kupno campera. Domu. Nikt mi niczego nie zasponsorował, nie dostawałam
kasy z nieba.
To nie są rzeczy tanie. Są bezcenne, ale żeby móc je osiągnąć – lub po nie sięgnąć – trzeba kasy. Proste.
Żadna z moich pasji nie jest niedroga. Co więcej – gdy już coś robię, to robię porządnie, albo wcale. Nie kręci mnie jazda bez trzymaki, niepewność jutra. A z tym wiąże się brak pieniędzy. Dorosłam, po swojemu dojrzałam i zrozumiałam, że nastoletnia Zosia była idealistką – ale taką, która nie do końca zdaje sobie sprawę, jak funkcjonuje świat.
Pieniądze są potrzebne. Są ważne. I choć wciąż nie jestem ich fanką, wiem, że w świecie, w którym żyję, bez nich nie osiągnę tego wszystkiego, co sobie wymarzyłam. Mogłabym zaszyć się w lesie, gotować zupę z korzonków, ubierać w liście i skóry zwierząt (czego bym zresztą raczej nie robiła) i mówić „pieprzyć to”. Ale… zrezygnowałabym tym samym z przyjemności, które niesie życie. A tego sobie nie odbiorę, bo skoro już żyję w tym świecie, to chcę wykorzystać – w mądry sposób – możliwości, które ze sobą niesie.
Kasa daje wolność, daje niezależność finansową (każdy, kto jej zaznał, wie, o czym mówię). Daje spokój ducha. Nie gloryfikuję jej, wciąż wolę pobłąkać się po lesie, niż gonić za hajsem gdzieś w wielkiej firmie. Wiem jednak, że chcąc zrobić w życiu rzeczy wielkie – a taki jest plan – potrzebuję środków. Mogę wybrać, w jaki sposób będę je zarabiać, jak będę je wydawać, ile z tego przepieprzę na głupoty, a ile odłożę.
Pieniądze może i szczęścia nie dają, ale dają możliwość życia po swojemu i bycia wolnym. Pozwalają spełniać marzenia.
Fanpage Pisadła i teksty Luszyńskiej znajdziecie TU.
Zosieńkową Drogę TU, a Kochaj TUTAJ.
1 thought on “”
Comments are closed.