Czasami przypominam sobie siebie sprzed lat. Często wracam do tej osiemnastolatki w parku w Londynie. Przeczytałam akurat kolejny z setek artykułów o podróżach. I tknęło mnie. Skoro oni mogli, to czemu nie ja? Skoro są ludzie, którzy podróżują, odkrywają nowe miejsca, jeżdżą, poznają, to czemu ja bym nie mogła? Co takiego mieliby oni, czego nie mam ja? Przecież wszyscy posiadamy głowę do wymyślania planów, nogi do wychodzenia swoich możliwości, ręce do ciężkiej pracy i konta w banku do odkładnia pieniędzy.
Pewnie, niektórym jest łatwiej, bo mają lepszy start, szybciej uczą się języka, pochodzą z bogatszej rodziny, mają smykałkę do interesów. Ale każdy z nas ma jakiś zasób, z którego może skorzystać. Ja mam na przykład ośli upór i deal z Kosmosem.
Przyszedł on do mnie pięć lat temu, pocztówką z małą dziewczynką na wielkiej planecie i napisem „once you make a decision, the whole universe conspires to make it happen”. Stwierdziłam – why not, sprawdźmy, czy to prawda. Okazało się, że i owszem. Tylko słuchać trzeba uważnie i rozważnie konkretyzować myśli.
No więc, od trzech miesięcy wizualizuję sobie podróż do Polski, bo obecnie mieszkam w Norwegii. Chcę zdjęć, spotkań z przyjaciółmi, kolejnego Ogniska Nomadów, rozmów i ściągnięcia Kostka do Bergen. Jednak w czasie pandemii nie jest to takie łatwe, bo granice są zamknięte. W pewnym momencie przychodzi do mnie jednak dziewczyna, z którą pracuję „wyrabiam sobie numer stały, z nim będę mogła swobodnie pojechać do Łotwy i wrócić tu”, mówi. Pyk, pierwsza podpowiedź. Myślę sobie „ja też mogę”. Kompletuję papiery, idę do urzędu. W międzyczasie dostaję propozycję wolontariatu w Kenii. A ja o Afryce i pojechaniu tam, by coś robić dla ludzi i świata, myślałam już lata tamu. A nagle – znikąd (na pozór) dostaję możliwość. Pyk, drugi znak. W momencie życia, gdy mam i talenty, i możliwości, i pieniądze, i czas, i chęci. Świat daje mi propozycje, a ja mam do spełnienia swoją część zadania – ogarnąć formalności i po prostu, powiedzieć „tak”. Czekam na odpowiedź w sprawie stałego numeru, jestem dobrej myśli.
Możliwości spełniania marzeń pojawiają się wtedy, kiedy i pieniądze – gdy jesteśmy na nie gotowi. To przecież pokarm dla naszej duszy, ona schodzi na ziemię, bo ma do przerobienia pewne kwestie, ale i do osiągnięcia pewne cele. Spełniając więc marzenia, jesteśmy popychani przez wyższą siłę. Może czasem jej nie ogarniamy, nie widzimy, nie rozumiemy – ale ona jest. Ona mówi nam co i kiedy mamy zrobić – bo to pozwala nam się rozwijać, jako człowiek, jako dusza, jako istota. Spełnianie marzeń jest więc dla nas niejako obowiązkiem, to kamienie milowe na naszej drodze do siebie.
A i pewnie, często pojawiają się przeszkody, lęki, niepewności, stresy. Jednak, cytując za masażystką, która wczoraj dała mi masę dotyku i dobrych słów, ciekawych wniosków i uśmiechu – każda nasza blokada i problem, to dar. Bo dzięki nim możemy rozwijać się, drążyć, zadawać pytania, poznawać, odkrywać. Dzięki nim jesteśmy mocniej w sobie, uziemiamy, rozumiejemy. Im ich więcej, tym przebywamy wiekszą i bardziej owocną drogę. To dużo. To piękna perspektywa. Odwrócenie wektora
Czasami na marzenia trzeba poczekać, nie ma możliwości, by je osiągnąć w danej chwili. Ale to przyjdzie, przyjdzie, gdy będziemy gotowi i powiemy „tak”. Gdy szeroko otworzymy oczy i uszy na znaki i podpowiedzi od świata. Gdy nie będziemy bać się działania i przyłożymy się do formalności. Staniemy na wysokości zadania. Bo czy kiedykolwiek było tak, że nie udało mi się osiągnąć czegoś, co było w pełni „moje”? Zawsze świat układał się tak, że to przychodziło. Że ogarniałam dokumenty, papiery, kasę, zgody i organizowałam.
Dlatego zakasam rękawy i działam dalej. Tobie też tego życzę.
Fanpage Pisadła i teksty Luszyńskiej znajdziecie TU.
Instagramy zaś TUTAJ.