Prędzej Rusek wejdzie do Kijowa, niż zrobi pan ten ekspres.
Jest dwudziesty pierwszy wiek.
Świat jest po tylu wojnach, że gdybyśmy mieli policzyć, szok wypchnąłby nam gałki z oczodołów. Wojny, jak to wojny, charakteryzują się głównie tym, że ci, którzy je wywołują, raczej w nich nie walczą. Giną w nich zwykli ludzie, zupełnie niewinni, ale też tacy, którzy wedle rozkazu postanawiają do nich strzelać.
Jeden rozkaz, i już.
Nie ma człowieka.
Jest mi wstyd, bo tak naprawdę mam dwadzieścia sześć lat i odkąd jestem wystarczająco dorosła i świadoma, żadna z trwających obecnie na świecie wojen mnie tak nie uderzyła. Byłam wzburzona, kiedy Talibowie przejęli Afganistan. Z walącym w piersi sercem obserwowałam tamte wydarzenia, starałam się wiedzieć więcej, edukować się, pomagać w miarę swoich możliwości, ale nic nie trzasnęło mnie tak jak Rosja atakująca Ukrainę.
To coś zupełnie innego – wyjrzeć przez okno, żeby przekonać się, że dom sąsiada płonie.
Ale czasem tak jest, prawda? Nie uwierzymy w pożar, dopóki swąd spalenizny nie wepchnie się w szparę pod drzwiami i nie wtargnie do naszego mieszkania. Mam wrażenie, że niektórzy sami muszą zapłonąć, żeby w ogóle uwierzyć w ogień.
Jednak ludzie mnie zachwycili.
Moi rodacy, którzy zostali podzieleni przez rządzących i w ostatnich latach skakali sobie do gardeł, zjednoczyli się. Nie trzeba było ich do tego namawiać. Zrobili najbardziej ludzką rzecz pod słońcem – wyciągnęli rękę do człowieka, którego przewalił agresor. Mam dwadzieścia sześć lat. To wystarczająco, żeby obecności człowieczeństwa nie traktować jak oczywistości.
Pierwszy raz od wielu lat zobaczyłam światełko w tunelu i pierwszy raz od dawna znów mogłam powiedzieć, że bycie Polką napawało mnie dumą.
Pamiętam tylko, że jechaliśmy zawieźć rzeczy do zbiórki, kiedy znikąd przyszła do mnie zupełnie inna myśl: jak długo to potrwa?
Dzień później mój narzeczony poszedł jak co dzień do swojej ówczesnej pracy i usłyszał:
Prędzej Rusek wejdzie do Kijowa, niż zrobi pan ten ekspres.
Wtedy Ukraina broniła się może czwarty dzień. Teraz, kiedy do Was piszę, od wybuchu wojny minął prawie miesiąc. Ekspres od dawna jest gotowy.
Wraz z miesiącem, który upłynął Ukraińcom na walce o swoją ojczyznę, ratowanie życia i poświęcanie go, co dla mnie i pewnie dla wielu jest abstrakcją, zapał w ludziach zmalał. Z jednej strony trudno się dziwić – ile można wytrwać, działając na najwyższych obrotach? Niektórzy po prostu stracili siły, ale nie mówię o nich. Mówię o tych, którzy w obliczu chuchającej nam wszystkim w twarz wojny, zmartwili się o swój los.
I nie, nie chodzi mi również o ludzi, którzy obawiają się wojny samej w sobie. Mam na myśli tych, których zabolało, że Ukraińcom się pomaga. Że „dostają wszystko za nic”. I że „niedługo będzie żyło im się lepiej w tej Polsce niż Polakom”.
Jak powiedział ktoś wybitnie mądry: „Prawdziwi Polacy wiedzą, że obywatelom w tym kraju nie żyje się dobrze już od dawna”. To po pierwsze.
Moja babcia obchodziła ostatnio urodziny. Wiem, że jest szczerze wzruszona losem naszych sąsiadów, a jednocześnie czyta, czasem mało refleksyjnie, wszystko, co jej się napatoczy w tych guglach, co to są na telefonie. Trudno się więc dziwić, że babcia w pewnym momencie zadumała się i stwierdziła bezbarwnym tonem:
Tylu tych Ukraińców przyjechało do Polski, że pewnie niedługo zabraknie dla nas jedzenia w sklepach.
Mówię jej, że w Polsce żyje prawie trzydzieści osiem milionów Polaków. Nie zaczniemy nagle przymierać głodem przez dwa miliony Ukraińców, którzy potrzebują pomocy.
Babcia mi przytaknęła.
Ale nie każdy przytaknie i nie do każdego dotrą logiczne argumenty. Nie każdy zrozumie, że darmowy przejazd pociągiem z reklamówką zebranych naprędce rzeczy, to nie wakacje. I nie każdy przyjmie do wiadomości, że pozostanie bez dachu nad głową to nie przygoda życia, tylko tragedia i ogromna trauma.
Ludzie gadają.
Paplają wiele na tematy, których nie rozumieją. Wyciągają z rękawa historyjki zasłyszane od koleżanki znajomej, której ciotka widziała… Ciotka koleżanki znajomej równie dobrze mogła wygrać los w kosmos. Gdyby wysłała fotki z Księżyca, uwierzylibyśmy jej bez zająknięcia?
Bodzie mnie myśl, że niektórzy pewnie by to zrobili.
I bodzie mnie ta, że mamy w sobie wystarczająco arogancji, żeby móc pomyśleć, że ktoś, kto ucieka przed śmiercią, bawi się naszym kosztem. Bodzie mnie to, że taka myśl może chociażby zakiełkować w ludzkim umyśle. Że można zazdrościć biletu PKP.
Jeśli komuś żyje się w Polsce źle, to nie wina Ukraińców, którzy pojawili się tłumnie w naszym kraju w ciągu miesiąca. To wina nieudolnie rządzonego latami państwa. To nie oni są winni tego, że ktoś próbuje się z nimi (o zgrozo, jak tragicznie) porównać i rzuca, że z 500+ niewiele można. Niewiele można, bo w takich realiach żyjemy. I żyjemy tak od dawna. To żadna niespodzianka.
Chciałabym czasem potrząsnąć niektórymi. Złapać i za ramiona i krzyknąć, żeby się obudzili i otworzyli wreszcie oczy. Wyszli ze swojej banieczki, która, choć może wygodna, składa się z samych bzdur i braku wyobraźni.
W sytuacji, w której bylibyśmy gotowi wyrwać komuś śpiwór, który dostał, żeby móc przespać się na sali gimnastycznej w obcym miejscu… To nie miejsce na zastanawianie się nad tym, ile Ukraińcy dostali lub nie. To czas na refleksję na temat własnego kraju i tego, jak funkcjonuje.
To nie wina uchodźców, że jest do dupy.