Na ChAD zaczęłam chorować w 2019 roku, ale tak naprawdę prawdziwa jazda zaczęła się w 2022, a aktualnie załapuję się na takie rollercoastery, że nie muszę jeździć do Energylandii. Mam Energylandię w domu.
W jednej chwili świat potrafi mnie zgnieść. Bez żadnego konkretnego powodu. Bez żadnej wielkiej katastrofy. Po prostu. Siedzę sobie z rodziną przy śniadaniu i nagle w mojej głowie pojawia się myśl. Drobna, niewiele znacząca, która z sekundy na sekundę staje się sprawą olbrzymiej wagi.
I nim się obejrzę, leżę w swoim łóżku, wyję w głos i marzę o tym, żeby zniknąć, przestać istnieć, byleby tylko przestało boleć.
Wiem, brzmi hardcorowo. Cóż, aktualnie się tak nie czuję. Od tego są leki — żeby nas ratować.
Kiedyś depresja była dla mnie łaskawsza, o ile można to tak określić. Trwała miesiącami, z drobnymi przerwami. Wtedy nie wiedziałam nawet, że jest depresją. Po prostu nic mnie nie cieszyło, śmiałam się, bo się śmiałam, a nie dlatego że cokolwiek mnie bawiło. Przestałam wychodzić z domu. Spotkania zaczęły mnie przerażać. Wolno myślałam, nie mogłam się skoncentrować, moja kreatywność umierała.
Aktualnie, przy leczeniu, moje doły nie trwają tak długo. Są jednak dużo intensywniejsze. Tydzień takiego spadku nastroju to przynajmniej dwa miesiące tamtego stanu. Nie jest fajnie.
ALE! Nie można się poddać, położyć i stwierdzić: NIE PODOBA MI SIĘ, TO SIĘ WYCOFUJĘ. Znaczy… można, jak najbardziej. To jednak nie moje plany.
Dlatego powstaje ten tekst! Nie jest on skierowany tylko do osób, które dotykają gigantyczne zjazdy. Przecież czasem mamy gorszy dzień. Coś nas zrani, złamie, odbierze siły. Właśnie! Czasem po prostu zbraknie sił. Chciałabym, by ten tekst pomógł Wam w chwilach, w których leżycie i macie dość.
A zatem — co robię, żeby uratować się w czasie największych kryzysów?
Wyję.
Wieeem, brzmi jak banał! Ale przysięgam — nie zdarzyło się, żeby nie pomogło mi to chociaż odrobinę. Od jakiegoś czasu nie płaczę, lecz szlocham, jednak widocznie tak musi być.
Zdaję sobie sprawę z tego, że nie zawsze są ku temu warunki — dzieci w domu, towarzystwo, przy którym się nie da, miejsce, które nam na to nie pozwala. Totalnie to rozumiem.
Jeśli jednak macie ku temu sposobność, chwilę spokoju, może nawet w samochodzie w garażu — pozwólcie sobie na płacz. Były czasy, w których nie płakałam latami. W którymś momencie nie pamiętałam nawet, jak to się robi.
A robić się powinno.
Nie cisnę się.
A mam tendencję do robienia tego. Gdy czuję się normalnie, robię wiele rzeczy. Im więcej, tym bardziej usatysfakcjonowana jestem. Uwielbiam zaczynać nowe projekty, próbować różności… No to mój żywioł.
Kiedy jednak przychodzą złe czasy, nie jestem w stanie tego wszystkiego ogarnąć. Jeszcze jakiś czas temu cisnęłam się i oczekiwałam, że będę równie produktywna jak przy lepszym nastroju. A tu niestety — nie da się tak.
Dlatego jeśli mogę — pozwalam sobie na nicnierobienie przez jakiś czas, a jeśli obowiązki wzywają, nie robię wszystkiego na raz. Mierzę siły na zamiary i uczę się odkładać to, co nie jest priorytetem. Jeśli mogę sobie na to pozwolić i mam ochotę scrollować przez cały dzień rolki na Instagramie — robię to.
Wytańczę to.
To coś, co odkryłam niedawno — dziwne, prawda? Kiedy jest bardzo źle, ostatnią rzeczą, jakiej pragnę, jest taniec. Mimo to jeśli jestem sama w domu i mam ku temu przestrzeń, zmuszam się do ruszenia tyłka. Naprawdę, to dosłownie jest zmuszenie się do podniesienia z łóżka.
Włączam muzykę bardzo głośno i tańczę, wygłupiam się, skaczę, krzyczę. Żałuję, że tak późno odkryłam ten sposób, ale cieszę się, że nie później.
Jest kilka piosenek, które świetnie na mnie działają. Podrzucę je Wam, a nuż Wam się spodobają:
- I’m still standing – Elton John
- Bad Day – Daniel Powter
- Wake me up before you go go – Wham!
- Got my mind set on you – George Harrison
- I want to break free– Queen
- Demons – Imagine Dragons
- Supergirl – Reamonn
- I’m still here – John Rzeznik
- Jenny – Edyta Bartosiewicz
- Cher, Cher i jeszcze raz – Cher.
- No i ABBA, bo jak.
Robię dla siebie coś miłego.
Znów banał, no nie? Ale cała magia tkwi w prostocie. Zawsze po porządnym płaczu moja gorsza połówka zadaje to samo pytanie: „Co chciałabyś zjeść?”, „Co porobić?”, „Gdzie jechać?”. I wtedy wiem, że ta propozycja to koło ratunkowe i jeśli za nie nie chwycę, to się utopię.
Dlatego nawet gdy nie chcę (a tak jest w większości przypadków), korzystam z niej. Doprowadzam się do porządku i idę dobrze zjeść, przejść się, zrobić cokolwiek, co sprawi mi radość. Kupić sobie pudło lodów, a potem wrócić i pochłonąć je podczas seansu Kuchennych Rewolucji. Tak, to działa.
Odmóżdżam się.
Wspomniałam już o tym we wcześniejszym punkcie, ale powtórzę jeszcze tutaj.
Pozwalam sobie na niemyślenie.
Scrolluję albo włączam niewymagające programy. Kocham oglądać Kuchenne Rewolucje, salony sukien ślubnych, wszystkie szalone programy z TLC. To mnie uszczęśliwia! I tak trzeba.
No i mamy to! Na razie to wszystko, choć pewnie za jakiś czas coś jeszcze wymyślę.
Mam nadzieję, że nie będziecie potrzebować tych rad, a gdyby jednak… że któraś zadziała.
Buziaki!