Studia licencjackie, które skończyłam kilka lat temu, nigdy nie były szczytem moich marzeń. W którymś momencie się pogubiłam i zrozumiałam, że tak naprawdę nie mam pojęcia, jak moje życie będzie wyglądać za kilka lat. Nie wiedziałam nawet, jak chciałabym, by wyglądało. Kiedy ludzie wokół mnie wkładali całą swoją energię w przygotowania do matury, wzruszałam ramionami. Chciałam być częścią tego chaosu i stresu z nim związanego, lecz nie wiedziałam jak mam to zrobić. Matura minęła, jak uporczywe przeziębienie, a ja miałam wakacje. Znów mogłam oddychać. Po wakacjach miałam iść do szkoły, którą sama sobie wybrałam. Ale czy na pewno?
Tak, samodzielnie wybrałam szkołę, o kierunku, który wydawał mi się całkiem sensowny. Filologia angielska jest przecież czymś, co może się w życiu przydać, gdyż w tych czasach każdy pracodawca stawia na język obcy. To był główny i właściwie jedyny sensowny argument. Drugim było to, że z angielskim jako tako sobie radzę. Właściwie sądziłam, że radzę sobie tylko z angielskim, toteż wybrałam jak wybrałam. I setki ludzi wybrało tak samo jak ja.
Nie pomyślałam wtedy o jednym – o tym, że ja aż tak angielskiego nie lubię. Lubiłam to, że łatwo było się go nauczyć. Przychodziło mi to wręcz naturalnie, w szczególności wszelkie zasady gramatyczne. Gorzej było ze słownictwem i użyciem języka w praktyce, ale przecież nikt nie jest idealny. Trafiłam na studia i… okazało się, że ja naprawdę angielskiego AŻ TAK nie lubię. W ten sposób stanęłam twarzą w twarz z czymś, za czym nieszczególnie przepadam i stałam tak trzy lata, a potem kolejne dwa studiów magisterskich. Muszę przyznać, że nogi mnie już odrobinę bolały. Większość wykładów była przecież po angielsku. Teksty po angielsku. Testy po angielsku. Praca licencjacka po angielsku. Praca magisterska po angielsku. A ja tylko wzruszałam ramionami. Za późno na wybrzydzanie.
Wybranie kierunku studiów i uczelni dla wielu osób jest wielkim krokiem w ich życiu i decyduje o jego dalszym toku. Jednakże, prawdę powiedziawszy, w życiu każdego człowieka nadchodzi moment, w którym zdaje mu się, musi postawić ten wielki krok. Ten decydujący, najważniejszy, na który często nie jest gotowy. Też nie byłam, a tysiące maturzystów razem ze mną. Studia to tylko jeden z takich momentów. Każdy z nas ma czasem wrażenie, że od naszej decyzji zależy istnienie świata, a my jak Neil Armstrong jesteśmy obserwowani przez całą ludzkość. Wszyscy wstrzymują oddech i… jeden krok i wiwatują. Tylko czy zwrócili w ogóle uwagę na to, jakiej wielkości i w którą stronę był ten krok?
Neil Armstrong mógł czuć delikatną presję. Tak samo my ją czujemy, gdy przychodzi nam decydować o własnym życiu. Marzymy o tym, że dokonamy wielkich rzeczy. O tym, że jeśli tylko dobrze pójdzie, świat może nas zapamiętać. Wielu było wielkich, którzy na pierwszy rzut oka nikomu wielcy się nie wydawali. Tak samo jak wielu było wielkich, którzy na końcu okazali się maluczcy. Rzecz w tym, że zanim naprawimy świat, dostaniemy nagrodę Nobla, która będzie wielkim krokiem w naszym życiu, musimy postawić najpierw wiele małych. Pierwsze małe stawiamy, gdy uczymy się chodzić. Potem mówić. Idziemy do szkoły. Do jednej, do drugiej. Znajdujemy przyjaciół. Pozwalamy im złamać swoje serce. Odnajdujemy rzeczy, które uwielbiamy robić. Ludzi, których kochamy. Na początku nic nie jest wielkie, lecz małe.
Mało kto podejrzewa, że idąc na nudną imprezę, może tam spotkać miłość swojego życia. Małym krokiem jest wyjście z domu. Mało kto podejrzewa, że siadając obok nieznajomego, daje początek przyjaźni. Małym krokiem jest podejście do ławki. Mało kto podejrzewa, że w chwili, gdy ktoś prosi nas o rozmowę, może decydować o końcu. Małym krokiem jest przekroczenie kolejnego progu. Wielkie kroki i wielkie czyny, zawsze będą poprzedzane małymi, na które nie zwracamy większej uwagi. Ponieważ życie jest jak domino.
Też nie podejrzewałam, że właśnie dzięki wyborowi tej szkoły i tego kierunku, moje życie zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni. Przecież szkoła to nie tylko mury, ale i ludzie. Ludzie, którzy zmienili mnie, a potem moje życie. Dzięki temu napisałam wiele książek. Dzięki temu niektóre wydałam. Poznałam ludzi, którzy dzisiaj są ważną częścią mojej codzienności. Może nawet dzięki temu dzisiaj mam wszystko to, co mam. Ten mały krok zamienił się w ogromny. Ukształtował mnie. Dał mi bolesnego kopa w tyłek. Zmienił. A przede wszystkim nauczył, iż małymi krokami najszybciej się idzie i pokonuje najdłuższe dystanse.
Nie rozczulajmy się więc nad tymi z pozoru złymi decyzjami, które miały być milowymi krokami. Zła droga też czasem doprowadzi nas na miejsce. Najwyżej nadrobimy trochę kilometrów.