Ty. Stoisz przed lustrem. Bacznie się sobie przyglądasz. Nie wiesz czy się uśmiechnąć czy jednak zachować powagę. Co będzie lepsze, co bardziej na miejscu? Która postawa – przyjazna czy zdystansowana – pozwoli Ci zyskać przychylność? W końcu decydujesz się na proste plecy, lekkie skinienie głowy i ograniczenie do minimum emocjonalnych wyskoków. W życiu trzeba być poważnym, tylko wówczas możesz zyskać szacunek i posłuch. Spoglądasz jeszcze raz w swoje odbicie. Poprawiasz koszulę, zapinasz ostatni guzik, przygładzasz włosy. Jeszcze tylko zapach, wypastowane buty, płaszcz. Wychodzisz. Nie ma znaczenia – dokąd – idziesz na spotkanie, to może być randka, ale tylko dopracowana w każdym szczególe, to może być kolacja z przyjaciółmi, tymi w koszulach zapiętych na ostatni guzik. Rozmowy na poziomie, śmiech, jeśli w ogóle, to stonowany i krótki. Bez szaleństw. Jeśli rozmowa o pracę, to w najlepszej firmie, w sprawie dobrego stanowiska. Masz ze sobą przygotowaną zawczasu teczkę ze wszystkimi dyplomami, świadectwami i zaświadczeniami – począwszy od podstawówki po dziś. Każdy dokument w koszulce, dokładnie opisany. Ty dbasz o każdy detal. Detal daje szczęście.
Ty. Trzy razy dziennie stajesz na wadze. Liczysz każdy gram. Nie przepuścisz żadnej kalorii, która miałaby ponadprogramowo zagościć w Twoich ustach. W zeszycie zapisujesz godzinę, czas, ilość, formę. Cztery razy w tygodniu biegasz pięć i pół kilometra, dwa razy w tygodniu chodzisz na basen, przepływasz sześćdziesiąt długości. Posiłki planujesz z tygodniowym wyprzedzeniem, w niedzielę układasz jadłospis, w poniedziałek idziesz na zakupy. W środę przeważnie masz pierwszy napad. Wieczorem łykasz tabletki przeczyszczające, kolejnego dnia rano przebiegasz piętnaście kilometrów. Wracasz na swoje tory, sięgasz po jadłospis. Milczeniem pomijasz napad, biczujesz się w ciszy, bez emocji. Nie pozwolisz sobie na to w kolejnym tygodniu. Jeśli Ci się nie uda, twoja wartość będzie równa zeru. Gdy osiągniesz tę wymarzoną wagę, zyskasz szczęście. Gdy będziesz ją dalej kontrolować, skontrolujesz swoje życie. Kontrola daje szczęście, słabości trzeba wyeliminować.
Ty. Okna zawsze są umyte, obrusy wyprasowane, pościel wykrochmalona. Koszule wiszą równo, obiad zawsze o 16, kolacja – o 20. W szufladzie stolika nocnego leżą prezerwatywy, wyjęte z opakowania, każda osobno, by było łatwiej, szybciej, bez niepotrzebnego marnotrawienia czasu. Dzieci w szkole dobrze się uczą, co dwa dni sprawdzasz ich zeszyty, nie mają prawa dostać stopnia niżej niż cztery. Plecy nosisz prosto, samochód parkujesz w liniach, skarpetki układasz odcieniami. Jeśli alkohol, to tylko dobry, szklankę koniaku lub dwie, tylko tyle, by nie stracić panowania nad sytuacją, nad sobą. Ty planujesz, oceniasz, nie przewidujesz marginesu błędu. Nie ufasz statystykom, są zbyt mało wiarygodne. Ty musisz znać, wiedzieć, sprawdzić. Planowanie to klucz do szczęścia, a sukces to – podążanie zgodnie z planem, bez żadnych uchybień.
Ja. Miałam dokumenty w koszulkach, byłam poważna. Pastowałam buty, kupowałam perfumy, układałam włosy. Dbałam o każdy detal, do spotkania przygotowywałam się z tygodniowym wyprzedzeniem, układałam słowa, miny, gesty, listę tematów. Zawsze na czas, zawsze najlepiej umiejąca, najlepiej wypadałam. Najlepsza.
Jadłam tylko to, co zdrowe i wartościowe, żadnych śmieci, żadnych uchybień diety. Skalukulowany każdy kilogram, kilometry zbieganych leśnych ścieżek. Małe porcje, siłownia, dietetyk. Jeden napad, drugi, piąty. Anoreksja i bulimia. Pełna kontrola nad brakiem kontroli.
Planowałam, sprawdzałam, znałam i wiedziałam, nie przewidywałam miejsca na potknięcia, na błędy, na odpuszczenie. Sto procent z siebie, ani trochę mniej.
Perfekcjonizm to perfekcyjnie maskowany problem. To jakby ułożyć jaszczurkę w linii prostej, mimo że ona wolałabym wywalić szkitki przed siebie i wylegiwać się w słońcu. Życie to pasmo wzlotów i upadków. Raz upadłam tak mocno, że roztrzaskał się cały mój światopogląd. Nie było czego zbierać, nie skleiłabym go nawet kropelką. Pierwszy krach w myśleniu, wyrwa w głowie i podejściu do świata. Później przywaliłam głową w mur, rozpadły się moje ideały, te chore i niedoścignione. Idąc nowym chodnikiem w centrum miasta, potknęłam się o korzeń starego drzewa i złamałam nogę. Złamały się moje przekonania o swojej wielkości.
Życie to żywioł. A tylko głupiec uważa, że umie kontrolować żywioły, potęgę natury. Życie to natura. Życie to ciągłe zakręty, niespodzianki, niepowodzenia i sukcesy. Odpuszczam i dzięki temu nie czuję panicznego strachu przed porażką niespełnionego założenia. Wybaczam sobie nieprzygotowanie, jeśli wiem, że dobrze – lepiej – spożytkowałam czas, w którym miałam się przygotować. Akceptuję ciało takim jakie jest, bowiem jest piękne i niepowtarzalne. Akceptuję siebie, z każdą niedoskonałością, błędem i upadkiem. Wybaczam sobie. Wybaczam innym i akceptuję, biorę ich takimi jakimi są, nie stawiam wymagań nie do przekroczenia. Żyję i pozwalam żyć, kocham i jestem kochana. Zdarza mi się spóźniać, nie prasuję koszul, noszę dwie różne skarpetki, kocham się w aucie, odpuszczam bieganie, regularne posiłki. Słucham serca. Jestem szczęśliwa. Tak o.
2 thoughts on “”
Comments are closed.