Zastanawiam się, czy często miewasz wieczory i noce, kiedy miotasz się na łóżku, przewracasz z boku na bok i nie możesz zasnąć? Sen nie przychodzi, za to do głowy raz po raz pukają myśli. Myśli, rozmyśli, wspomnienia i obrazy. Migawka ze wspólnych śniadań jedzonych przy drewnianym stole, wypady nad morze, gdzie mewy podjadały lody w wafelku. Głośny śmiech gości przy otwartym oknie wychodzącym na dachy domów. Nieustawione buty i przypalone ziemniaki w garnku. Gorące kakao i herbata z malinami na gorączkę. I ten zawód w sercu, który woła „a mogło być tak pięknie”. Masz tak? Ja nie.
Ludzie są i ludzi nie ma. Jednego dnia mogę Cię kochać i być z tym zupełnie szczerą, a drugiego – mogę poczuć, że czegoś mi brakuje lub wręcz przeciwnie: że mam czegoś za dużo. Nie zawsze musi tak być, wierzę w to, że niektórzy ludzie pojawiają się nagle, znikąd i zostają na zawsze. Chcę w to wierzyć. Jednak – każdy się zmienia, poglądy się zmieniają, podejście do życia, świata, relacji. To naturalne, że ktoś przychodzi, by dać nam wiele z siebie, my dajemy tej osobie równie dużo, a później każdy z nas idzie w swoją stronę. Oby mądrzejszy i dojrzalszy, wdzięczny za to, co było i co minęło.
Czy pozwoliłam odejść jakiejś miłości? Każda miłość zdawała się być tą jedyną, na zawsze (był taki czas, parokrotnie, gdy bardzo w to wierzyłam, a później wiele się zmieniło), piękną, mądrą i prawdziwą. O jedną nie walczyłam, gdy gasła, inną zsabotowałam, zanim zdołała na dobre rozwinąć skrzydła. O jeszcze inną walczyłam aż za bardzo i w zasadzie to mogłabym się porównać do kapitana wielkiego statku, który staje w obronie łajby, nie widzi jedynie, że na pokładzie nie ma już żywej duszy, a on dryfuje na drzwiach od ładowni.
Miłość ma prawo minąć, ma prawo się wypalić, ma prawo pożegnać się grzecznie i wyjść na poszukiwanie innego noclegu. Daję jej zupełną wolność, jeśli czuje, że się dusi, albo wręcz – że umiera, nie trzymam jej na siłę. Godzę się z losem, szanuję bieg zdarzeń i sama (dosłownie) idę dalej, przed siebie, do nowego. Albo po dziwnej, mało miłej, miłości – wracam do siebie. Jednak…nie odpuszczam tak o, nie poddaję się łatwo.
Jeśli kocham, jeśli miłość jest, jeśli tworzę z kimś rodzinę (bo ja nie chodzę na randki, ja tworzę rodzinę) – i coś zaczyna się psuć, staram się z całych sił wyjaśnić sprawę, wytłumaczyć, pojąć, zrozumieć, przegadać. Jeśli czuję, że kocham, że warto, że jeszcze nie wszystko stracone – staję na rzęsach. Robię wszystko co w mojej mocy, by ratować dogasające ognisko, nawet jeśli płonie na bagnach, a ja pod ręką nie mam zapałek i suchego drewna. Dopiero gdy naprawdę skończy mi się cały dostępny arsenał, gdy wykorzystałam już wszystkie pomysły, środki, spróbowałam wszystkiego, wyprułam żyły do krwi, zmokłam do suchej nitki, połamałam pióra – mówię pas. I pozwalam miłości wyjść. Mam czyste sumienie – zrobiłam wszystko, co mogłam. Wówczas odpuszczam. Pozwalam miłości odejść, gdy rozumiem, że to jedyne – dobre – wyjście. Wtedy ona nie odchodzi, ja nie zawodzę, nie poddaję się – nie, wówczas takie odejście to ratowanie jednego i drugiego człowieka przed samym sobą i przed tym, co by się działo, gdyby ta zniknięta już miłość została między nami.
Dlatego moje małżeństwo nie skończy się rozwodem, tak o. Ludzie nie walczą, dlatego się rozstają, dlatego nasze pokolenie tak często zmienia partnerów. Postęp cywilizacyjny nie zawsze dobrze robi na serce.
Dlatego nocami nie miotam się z tęsknoty. Bowiem, skoro zrobiłam wszystko co mogłam, to po prostu nie mogło się udać. Tak miało być. Więc idę dalej. Nie pozwalam odejść miłości dopóty dopóki nie okaże się, że to jedyne wyjście.
Nie płacz więc, nie wyrzucaj sobie. Idź dalej. A jeśli czujesz, że kiedyś jednak można było sprawę ogarnąć inaczej, lepiej – wyciągnij wnioski i nie obracaj się ze siebie. Przeszłości nie zmienisz, ale lekcją z niej możesz zbudować lepszą przyszłość.
>> Do Ciebie, który boisz się zaufać i Do Ciebie, który zapominasz o sobie <<
>> Polub nasz Fanpage i bądź na bieżąco z postami oraz paplaniną! KLIK <<
2 thoughts on “”
Comments are closed.