Ty. Spoglądasz za okno, na zewnątrz co kwadrans zmienia się krajobraz. Pociąg, którym jedziesz, przecina cały kraj. Ośnieżone szczyty gór żegnały Cię na północy, później w lesie o zmroku można było obserwować sarny i jelenie. Na ciemnym dworcu przesiadka – kolejne miejsce, nowi ludzie, inna okolica. Na zegarze mija któraś z kolei godzina wędrówki. Przykładasz nos do szyby, oddychasz głęboko. Wiesz, że gdy już dotrzesz do celu, spokój nie potrwa długo. Po paru miesiącach spakujesz cały swój dobytek, staniesz na rogatkach i wyciągniesz kciuk. Pojedziesz przed siebie. „Dokąd?” „Byle dalej”. Ile to już lat? Krajów, domów, miejsc?
Ty. Po cichu wyślizgujesz się z łóżka. Zakładasz majtki,
zapinasz koszulę, palcami przeczesujesz włosy. Zbierasz w pośpiechu swoje
rzeczy. Pierścionek, torbę, buty, notes. Wczorajszy wieczór był miły, był
śmiech, rozmowa, muzyka, wino. Zamykasz oczy, oddychasz głęboko. Za oknami
wstaje świt, o poranku chcesz być już u siebie. Kluczysz w długim korytarzu,
wchodzisz do łazienki, myśląc, że to drzwi wyjściowe. Spoglądasz w lustro. Nie
wiesz już w czyje oczy patrzysz.
Ty. Wybija późna godzina wieczorna. Leżysz na kanapie. Spoglądasz w sufit.
Przed oczami migają urywki ostatnich dni. Kłótnia w biurze, kolejna
nieprzespana noc, pretensje rodziny. Dziecko, które chciało iść do parku, ale
ostatecznie zaczęło oglądać bajki. Strach, gdy w wiadomościach znowu mówili o
statystykach, a Tobie przecież zdarza się po zakrapianej imprezie prowadzić
samochód. I ten smutny wzrok najbliższej osoby, gdy mówisz, że wrócisz później,
a wracasz po dwóch dniach. Migawka z czasów dziecięctwa, gdy ojciec sięgał po
kieliszek. To już za dużo, otwierasz butelkę i nalewasz sobie jeszcze trochę.
I Ty. Na biurowym zegarze wybija już dwudziesta. Zastanawiasz się, nad czym jeszcze możesz popracować. W pracy jesteś najwcześniej, wychodzisz najpóźniej. Po pracy basen, siłownia, koncert. W domu sprzątasz nawet wtedy, gdy wszystko jest sterylnie czyste. Chodzisz spać, gdy oczy już nie mogą unieść powiek, dzięki temu zasypiasz od razu. Zawsze coś robisz, masz plany, założenia, grafik ustalony co do godziny siedem dni w tygodniu. Nie robisz sobie przerw. Inaczej myśli by Cię zjadły.
I ja. Nie byłam we wszystkich tych miejscach. Na szczęście. Ale był taki czas w życiu, że mocno się pogubiłam. Udało mi się dość szybko wrócić na powierzchnię, ale to była cenna lekcja. Przede wszystkim nauczyłam się, że mogę jeść i jeść, wymiotować i biegać, kłócić się i krzyczeć, kupować tanie bilety lotnicze i pakować plecak, ale to wszystko na nic. Mogę próbować wszystkiego, by zapomnieć, zniknąć, zignorować, zamknąć umysł i nie słuchać myśli, ale nigdy nie ucieknę od tego, co goni mnie najbardziej – od siebie. Nie ucieknę od bólu, który od środka rozsadza mi klatkę. Nie ucieknę od myślenia ściągającego w dół i wywołującego drgawki. Nie ucieknę od demonów, które namawiają do złego. Na rajskiej wyspie dziesięć tysięcy kilometrów dalej też nie uciekłam.
Szybko – mam to szczęście, że całkiem dobrze ma się u mnie system wczesnego ostrzegania – zrozumiałam, że nie ma co uciekać. I tak nie zdołam. Wzięłam więc byka za rogi i usiadłam z nim na łóżku. Ledwo wystarczyło dla nas miejsca – usiadłam ze sobą, a gdy dołączyło do tego ego, stelaż pod materacem zaczął się chwiać. Zaczęliśmy rozmawiać. Ta rozmowa trwa już dobre dwa-trzy lata i na łóżku jest coraz spokojniej, bo ego kurczy się z czasem coraz bardziej, a jego miejsce zastępuje pokora. Dyskutowaliśmy tak długo, aż zaczęły pojawiać się wnioski. Przed wnioskami pojawiło się zrozumienie. Czego się boję, przed czym uciekam i dlaczego, jak chciałabym, by to wyglądało. Co mogę zmienić, co ulepszyć, co wyplenić.
Prowadzę notes tych rozmów, zapisałam dziesiątki stron. Już więcej wiem – a dzięki temu wiem, jak niewiele wiem – mocniej czuję, umiem się określić. Już nie muszę uciekać, bo gdy coś się we mnie pojawia, próbuję to złapać i pojąć. Odpowiedzieć na pytania, zrozumieć.
Dziś jestem ze sobą, już od siebie nie uciekam. To raczej niepoważne, prowadzi donikąd. Dobrze mi tu, gdzie jestem.
I nagle jakoś…nie muszę robić niczego, by zapomnieć. Podróżuję dla przyjemności (i by poznać siebie), jem ile chcę i co chcę, choć bez presji. Patrzę w lustro i znam osobę, którą widzę. Nie uciszam myśli, bo najbardziej, czego pragnę, to je poznać. I jakoś tak… jest lżej, bezpieczniej, spokojniej.
Fanpage Pisadła i teksty Luszyńskiej znajdziecie TU.