Dobrze, że przetrwałeś.
W końcu te rany nie pojawiły się znikąd. Wiesz, przestałam już wierzyć, że wszystko w naszym życiu dzieje się z jakiegoś powodu. Czasem tak jest. A czasem rzeczy się dzieją i wcale nie czynią nas silniejszymi, tylko nas traumatyzują. Czy z absolutnie wszystkiego można wyciągnąć coś dobrego? Wątpię.
A jednak tutaj jesteś.
Jesteś bardziej lub mniej. Posklejana całkowicie albo jeszcze próbująca wkleić ostatnie brakujące skorupy na miejsce. Kawałki serca rozsypane gdzieś na podłodze. Znajdź je najpierw, a później dopasuj. Kleju nie za dużo i nie za mało. Musi się trzymać.
To trudne. Bolesne. I czasem trzeba tak dużo czasu, że człowiekowi wydaje się, że oto mija wieczność.
A jednak jesteś.
Wierzę, że proces gojenia się następuje już w chwili, w której zaczynamy te rany lizać. Kiedy siadamy, pochylamy się nad zranieniem, ronimy nad nim łzy i je opatrujemy. Każde obrażenie wymaga zaopiekowania. Potrzebujemy odkażenia rany, naklejenia na niej plasterka. Chociażby zwykłego. Choć najlepiej działałby taki z Muminkiem.
Też ostatnio się goiłam. Zresztą goję się cały czas. I tak człowiek by sobie mógł pomyśleć, że jak już się zacznie, to idzie łatwo, a to wcale nie. Jak się zaczyna goić, to nieraz swędzi. Albo, co gorsza, jest tak, że pod opatrunkiem pali i boli. I trzeba wtedy smarować mazidłami, dmuchać, żeby nie szczypało i wykazać się ogromną cierpliwością.
Mnie też paliło i szczypało. A teraz bardziej swędzi. Jednak rany nie można drapać, bo wtedy się nie zagoi. Można tylko dalej się nią opiekować.
Sobą się opiekować.
Siedzę, popijam herbatę i myślę sobie, że to bardzo trudne – odnaleźć w sobie miłość po tym, jak się roztrzaskaliśmy. A przecież jest nam ona wtedy tak bardzo potrzebna. Żeby nad sobą zapłakać, opatrzyć ranę, poczekać, aż klej zwiąże… Miłość do siebie jest nam niezbędna, żeby się sobą dobrze zająć.
Tak późno to zrozumiałam. Nic dziwnego, że do tej pory, nawet po tylu latach w niektórych miejscach się nie zagoiłam.
Obecnie jest we mnie trochę troski. Trochę miłości i trochę współczucia. To proces, tak wiele może się jeszcze zmienić na lepsze. Wiem jednak, że o, tu mnie bolało. I o, tutaj też. A ja wtedy udawałam, że nie widzę i nie czuję. Teraz mam w tym miejscu blizny i mogłoby się wydawać, że to wystarczy, sprawa załatwiona, zagoiło się, a to bujda na resorach. Pod cienką warstwą skóry zionęła dziura jakich mało. Ale co się dziwić? Nikt się tymi ranami nie zaopiekował.
Do dzisiaj.
Wiecie, co trzeba z taką raną zrobić? Trzeba najpierw ją dostrzec, a potem pożałować siebie. Ktoś nas przecież zranił. Wcale nie myśleć, czy słusznie, czy niesłusznie. Tylko zasmucić się, że o, w tym miejscu tak bardzo boli. Otwarte złamanie serca. Jak mogłam być tak głupia? Nie głupia, tylko bardzo biedna. Na takie złamanie trzeba przepisać wiadro łez do wypłakania i siedemnaście uścisków samej siebie. Plasterki z Muminkami i jeszcze kolejnych trzynaście uścisków.
Współczuj sobie.
Płacz nad swoim bólem.
Szukaj pomocy.
Tylko wtedy rany mają szansę się zaleczyć. Trzeba się nimi porządnie zaopiekować, a wówczas pozostaną po nich tylko blizny.
Jak ostatnio przeczytałam: „Ocalali mają blizny. Ofiary mają groby”. Nie wstydźmy się naszych blizn. Ani tych, które pozostały na ciele, ani tych na duszy. Proces gojenia bywa żmudny.
A jednak jesteś.
Opiekuj się więc sobą dalej. Z największą czcią i zaangażowaniem. Potrafisz, wiem, że potrafisz. Masz w sobie wystarczająco dużo miłości i czułości.
Dla odmiany skieruj je na siebie.
_________________________________________________________________________________________________
A czytałeś(łaś) już list Do Ciebie, który uważasz, że jesteś słaby? A TUTAJ znajdziecie mnie na Instagramie.