Chciałabym żyć.
Ale żyć naprawdę, a nie tylko na pół gwizdka. Żyć wolna, żyć szczęśliwa, żyć z jak najmniejszą ilością zmartwień. Żyć bez choroby dwubiegunowej, bez zaburzeń lękowych, bez nerwicy natręctw.
Ale przede wszystkim chciałabym żyć bez wiecznego oceniania siebie. Bez dowalania sobie za to, czego nie potrafię, nie wiem, nie rozumiem. Bez stawiania poprzeczki tak wysoko, że nie mogę do niej dosięgnąć.
Chciałabym żyć bez wiecznego odbijania się od ziemi, żeby tylko do tej poprzeczki doskoczyć, bo przecież równie dobrze mogłabym ją nieco obniżyć. Na tyle, żeby przeskoczyć realnie się dało. Dzięki temu mogłabym iść dalej, a nie tylko tkwić w jednym miejscu.
Mam schemat bezwzględnych standardów (o schematach więcej TUTAJ), co oznacza, że wymagam od siebie wiele. Jestem wobec siebie zbyt krytyczna i nie pozwalam sobie na półśrodki. Musi być idealnie. Cóż, przynajmniej na tyle, na ile może być.
I tutaj jest pies pogrzebany.
Masę czasu zajęło mi zrozumienie, że ideały nie istnieją. Brzmi jak totalny banał, ale jest najszczerszą prawdą. Nie ma kija we wsi, żebym zrobiła coś idealnie.
Nauczyły mnie tego moje książki. Choćbym stanęła na uszach, nie sprawię, że każdy je polubi. Ba! Weźmy na tapet moją pierwszą wydaną z tradycyjnym wydawcą książkę. Przeszła gruntowną redakcję. Przepisałam połowę treści, żeby mogła trafić w ręce czytelników. Polała się krew, polał się pot, polały się łzy. Z naciskiem na to ostatnie. Ale skończyłam tę redakcję.
I co? I fajnie, są zadowoleni czytelnicy, którym jestem szalenie wdzięczna za poświęcony czas i wsparcie, ale też wciąż są ludzie, którzy uważają tę książkę za kiepski kawałek literatury.
No i okej.
Tak po prostu? Tak po prostu.
Początki były trudne, bolał mnie każdy negatywny komentarz. A teraz? Teraz są dla mnie źródłem wiedzy: co według niektórych robiłam nie tak? Czy mają rację, czy też to zupełnie subiektywna opinia?
Bo nie jestem idealna, moje dzieła też nigdy nie będą. Jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził. I jeszcze się taki nie urodził, co by wszystko wiedział.
Po debiucie i po przeczytaniu pierwszej negatywnej opinii zamknęłam się na „Będę czekać całą noc”. Postanowiłam wtedy, że napiszę książkę idealną. Taką, której nikt nie skrytykuje, bo każdemu się spodoba.
Poprzeczka zawisła naprawdę wysoko.
Po co? Po to, żebym później przez rok miała blokadę i nie pisała w ogóle.
Bo ideałów nie ma.
Teraz już to rozumiem. Również w odniesieniu do ludzi… ale także prawie i do siebie.
Dążyłam do perfekcji całe życie. Jak zaczęłam odchudzać się w piątej klasie podstawówki, tak nie przestałam do dzisiaj. W jakim celu? Co dobrego mi z tego przychodzi poza wiecznym strachem przed jedzeniem, wyrzutami sumienia i krytycznym spojrzeniem? Co dobrego mi z tego przychodzi, skoro i tak nigdy nie będę idealna? Zawsze znajdzie się coś do poprawy. Zawsze znajdzie się coś do pracy nad sobą.
A moje „nie wiem”? Moje „nie rozumiem”? Już się z nimi rozprawiłam. Bo przecież mamy prawo nie być alfą i omegą. Mamy prawo zrobić błąd ortograficzny, przejęzyczyć się, nie wiedzieć czegoś, nawet jeśli chodzi o dziecinnie proste sprawy. Bo można nie wiedzieć, gdzie leży Kopenhaga. I co się stanie, jeśli spytamy? Zawali się świat?
Nie, świat będzie tkwił w tym samym miejscu.
Oczekiwania są głupie. Stawiają poprzeczkę tak wysoko, że nawet jeśli do niej doskoczymy, nie będziemy cieszyć się ze zwycięstwa, bo będziemy zbyt zajęci zbieraniem się z podłogi po drugiej stronie. Może pogruchotamy kości. Może będziemy musieli sporo odpocząć, zanim znów odważymy się chodzić, nie mówiąc już o skakaniu.
Gdy oczekujemy od siebie wiele, więcej niż od innych, zamykamy się na samych siebie. Zamykamy się na codzienność, to, co już udało nam się osiągnąć. Nie doceniamy małych zwycięstw, a one przecież tam są. Każdego dnia wygrywamy jakąś małą lub większą walkę. Tylko nie zwracamy na to uwagi. Nie doceniamy własnych dokonań.
Gdy oczekujemy od siebie zbyt wiele, zamykamy się na to, gdzie jesteśmy teraz. Żyjemy przyszłością i tym, jacy szczęśliwi będziemy, gdy już dostaniemy to, czego chcemy. Wiecznie więcej. Wiecznie za mało.