Stoisz w kolejce, ktoś się wpycha. Mruczysz pod nosem, klniesz na czym świat stoi, ale robisz krok w tył i wbijasz wzrok w podłogę. Bo i co powiesz? Przecież po co wdawać się w pyskówki.
Składasz papiery do wymarzonej pracy. Po drugim etapie rekrutacji szefostwo wybiera długonogą blondynkę. Dym ze złości aż leci Ci z uszu, to piekielnie niesprawiedliwe, przecież CV miała o wiele uboższe od Ciebie. No ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz?
Ktoś w urzędzie pomylił się w sprawie Twoich papierów, kasy miało być więcej, niż przyszło na konto. To kwestia paru stów – wiadomo, piechotą nie chodzi – ale trzeba by się kłócić, składać odwołania, jeździć do miejsca zameldowania. Może lepiej się nie wychylać, wiadomo, że to raczej sprawa przegrana.
Studia? No miały być te wymarzone, ale przecież ze sztuki człowiek nie wyżyje, a rodzice wesprą finansowo tylko w chwili, gdy zdecydujesz się na kierunek, który zasugerowali. Przemęczysz się, a życie zaczniesz po uniwersytecie.
Tak, podobno tak jest łatwiej, prościej, wygodniej. Podobno. No bo kto lubi sprzeczki i słuchanie pretensji?
Na pewno zaś niekiedy bywa tak, że niektórym trudno jest się kłócić, sprzeczać z rodzicami czy dziadkami. Z partnerem, z przepisami, z blokadami w głowie (o, z tymi to najtrudniej!). Lepiej robić swoje, nie wychylać się, nie tracić czasu. Po cichutku sobie żyć, małymi kroczkami, jak nie teraz to kiedy indziej. Jak nie kiedy indziej, to nigdy, może tak miało być, tak mówią mędrcy.
I tak mija to życie, przelatuje przez palce. Satysfakcjonujące to ono specjalnie nie jest, ale przynajmniej nie brakuje mu świętego spokoju. Pytanie czy święty spokój wynikający z chowania głowy w piasek i nie-walczenia o swoje naprawdę jest świętym spokojem, czy mydleniem sobie oczu? Czy święty spokój, który nie ma w sobie ani wielkiej satysfakcji z codzienności, ani sensownego oparcia w sobie, naprawdę jest coś wart? Hmm…zostawię to Tobie pod rozwagę.
Nie powiem, że sama tak miałam, że musiałam nad tym pracować. Ja raczej zawsze wychylałam się przed szereg, nie miałam dłoni splecionych na kolanach, i nie trzymałam buzi na kłódkę. Raczej zawsze mówiłam, co myślę i czego chcę – a to do mnie, z moją większą lub mniejszą pomocą, przychodziło. Co prawda do dziś nie umiem się targować i niekiedy jeszcze nie wykłócam się z paniami w urzędach i macham ręką na niektóre sprawy, ale nigdy na takie, które mają znaczenie.
Bo przecież, umówmy się, kto za nas będzie walczył o nasze sprawy, jeśli nie my sami? Kto będzie stawał w naszej obronie, jeśli sami nie będziemy mieli do siebie tyle szacunku, by samemu się obronić? No kto? Nie wymagajmy od świata i od ludzi, by o nas dbali, jeśli sami nie będziemy umieli zadbać o siebie.
I myślę sobie, że lepiej jest mieć mniej, ale lepiej, niż więcej, ale gorszej jakości. I rzeczy, i zdarzeń, i ludzi, i doświadczeń. Tak myślę. A o tym decydujemy my sami. I to, jak pokierujemy naszym życiem. I to, czy pozwolimy sobie w kaszę dmuchać i jeździć po sobie jak po łysej kobyle, czy jednak nie. Serio.
Fanpage Pisadła i teksty Luszyńskiej znajdziecie TU.