Pamiętam, jak patrzyłaś na siebie w lustrze i nie mogłaś uwierzyć, że po ziemi może chodzić coś tak ohydnego. Pamiętam słowa, które wówczas padały. Jesteś brzydka, gruba, co z Ciebie za świnia. Pamiętam te mordercze treningi na siłowni. Dwie godziny pięć razy w tygodniu i sześć kilometrów biegu po lesie, pamiętam to. Pamiętam, jak po raz pierwszy z tej wielkiej nienawiści włożyłaś palce do gardła, by spowodować wymioty. To uczucie lekkości, spełnienie, pustkę. A później równię pochyłą, to pamiętam najbardziej. Jak nisko trzeba upaść i jak mocno uderzyć głową o ziemię, by nienawiść przerodziła się w obawę o własne życie – gdy wiesz, że sama sobie zagrażasz?
Pamiętam, jak siedziałeś przy oknie. Paliłeś papierosa, choć przecież miałeś już do tego nie wracać. W zasadzie to do dzisiaj nie wiem, czy to był papieros czy skręt. Chyba wolę nie wiedzieć. Pamiętam, jak opowiadałeś mi o ludziach, których poznałeś w życiu. To było wtedy, gdy nocą siedzieliśmy przy ognisku i żadne z nas nie mogło zasnąć. Dziwiłam się, jakim cudem jedna osoba mogła doświadczyć tyle zła i zdrad. Każdy człowiek, którego napotkałeś, wyrządził Ci krzywdę. Chciałam Cię wówczas przytulić, ale mnie odepchnąłeś. Pamiętam, jak tamtej nocy o brzasku usłyszałam Twój płacz w drugim namiocie i moje serce zaczęło krwawić. Tak bardzo chciałam Ci pomóc.
Pamiętam, gdy późnym wieczorem dostałam wiadomość od Ciebie. Jest źle. Niektórzy nie wiedzą, jak wielki ładunek mogą nieść takie dwa słowa. Ja wiedziałam. Parę godzin później siedziałam na drewnianym krześle i gdybym wierzyła w Boga, to w tamtej chwili zniknęłaby cała moja wiara. Pamiętam, jak leżałaś zwinięta w kłębek na podłodze, a Twój sweter był przesiąknięty gorzkimi od żalu łzami. Kilka dni wcześniej to Ty byłaś tą, która chciała pomóc wszystkim i rozjaśnić ich dzień. To Ty szeptałaś największe słowa wsparcia i otuchy. To Ty śmiałaś się najgłośniej i oddałabyś ostatnią koszulę z grzbietu. A tamtego wieczoru, gdy chciałam powiedzieć cokolwiek, krzyczałaś to nic nie zmieni, nie pieprz, że będzie dobrze. Żyj w swoim idealnym świecie, ale mój zostaw w spokoju. Po co żyję? Mówiłaś serio.
Niektórzy ludzie rodzą się szczęśliwi. Poznałam parę takich osób. Otaczały się miłością, siłą i szacunkiem. Wiedziały, co się w życiu liczy i jak uśmiechać się nawet przez łzy. Mówiły, że w życiu należy pomagać. Patrzyły na innych i zachwycały się nimi, pełne wiary w świat i w ludzkość. Naiwne tak, że aż bałam się, jak je zaboli, gdy ktoś zgasi różowe światło.
Jednak większość z tych, których spotkałam na swojej drodze, nie widziała świata tak kolorowo. Nie wiem, czy to kwestia czasów, w których żyjemy, czy też społeczeństwa, następstwa drugiej wojny światowej, presji, postępu cywilizacyjnego, a może to wina tego wszystkiego razem.
Jeśli ktoś urodził się w rodzinie, gdzie coś nie grało, jemu nie grało w życiu. Relacje z ojcem, z matką, problem z alkoholem, historia. A może urodził się w rodzinie, w której grało, ale jego po prostu uwierało życie.
A gdy uwiera życie, to naprawdę boli. To ból, na który nie pomagają leki, masaże, sesje terapeutyczne. Ból, który człowiek musi pojąć i zrozumieć, by móc wyjść ponad niego. To ból, który trwa latami, ból zwany podcinaniem skrzydeł, zabieraniem nadziei, rzucaniem kłód pod nogi, chorymi wymaganiami. Ból istnienia, pamiętam go. Widzę go na co dzień.
Nienawiść bierze się z nienawiści, w której
się wychowałeś. Albo wzniosłaś wokół siebie mur ochronny, a zamiast drewnianych
pali podtrzymałaś go nienawiścią. Nienawiść jest sprzymierzeńcem, gdy świat
jest zły – a gdy pojawia się zło, zawsze trzeba mieć na kim wyładować frustrację
– siebie masz najbliżej. Gdy nie radzisz sobie z ludźmi, ze sobą, ze światem – nienawidzisz.
Nienawidzisz, gdy nikt nie nauczył Cię miłości. Nienawidzisz, gdy Cię zmiotło.
Nienawidzisz, bo uważasz się za człowieka niewartego złamanego grosza.
Nienawidzisz, bo tak jest łatwiej – łatwiej niż przyznać się do błędu i do słabości
i przepracować to.
Te
powody to tylko niektóre z tych, które tworzą nienawiść. To te, które znam ja.
Innych jest pewnie równie wiele, albo i więcej.
Dwóch rzeczy mnie nienawiść nauczyła. Po pierwsze – że może zniknąć, że można ją zniknąć – każdy sobie. I jest to możliwe, realne i wykonalne. A po drugie – że nie mogę zniknąć tej nienawiści za nikogo. Im więcej jej będzie w człowieku, tym więcej jej będzie przyciągał. A im więcej jej przyciągnie, tym mniej dobra zobaczy i bardziej się na nie zamknie.
Parokrotnie chciałam pomóc i zniknąć nienawiść za kogoś, zawsze kończyło się to tragedią.
Dziś już odpowiadam tylko za siebie, za innych mocno trzymam kciuki, służę ramieniem i gorącym słowem, ale nie spalam się. Każdy ma swoją nienawiść i każdy musi ukochać ją samodzielnie. To dwie bardzo ważne lekcje, uratowały mnie w tym roku. I jestem im wdzięczna. Wdzięczna jestem też swojej do siebie nienawiści – to była najlepsza lekcja w życiu. Cieszę się, że już ją mam za sobą.
Do Ciebie, który odczuwasz presję i Do Ciebie, który tworzysz.
Fanpage Pisadła TUTAJ!
2 thoughts on “”
Comments are closed.