Gdy byłam mała i chodziłam pieszo do babci, mieszkającej półtora kilometra od mojego domu, przechodziłam przez miejsce, w którym często była popękana ziemia. Zawsze obiecywałam sobie, że kiedyś wezmę garnek wypełniony wodą, pójdę tam i napoję tę spragnioną ziemię.
Czy kiedykolwiek to zrobiłam? Absolutnie nie. W pewnym momencie dorosłam i wydało mi się to niedorzeczne. Ale często tak jest, czyż nie? Często wiele sobie obiecujemy, a niewiele z tego wychodzi.
Albo kiedyś spytałam swoją przyjaciółkę o dzieci, a ona powiedziała mi, że choć zawsze je planowała, teraz poważnie zastanawia się nad tym czy chciałaby je mieć.
„Nie chcę sprowadzać ich na umierającą planetę”.
Pamiętam, że mnie to uderzyło, bo sama nie myślałam w ten sposób. Zaczęłam się zastanawiać: czy to dlatego, bo jestem na tyle egoistyczna, że nie martwi mnie los moich własnych dzieci, czy jestem tak dużą ignorantką, że nie widzę zła, dziejącego się na świecie? Drugą opcję wykluczyłam dość szybko – w końcu zło widuję non stop, kłania mi się w pas i uchyla kapelusz. Zatem egoizm.
Jednakże, abstrahując już od naszych dzieci i mojego egoizmu, zastanawiam się tak czasem zwyczajnie, po ludzku: czy ludzie biorą ten koniec świata na poważnie?
Widziałam dzisiaj jak grupa nastolatek, próbując wytrzeć zachlapaną podłogę, sięgnęła po pół rolki papieru. Moja głowa zaczęła działać na najwyższych obrotach – to nieekologiczne! A one? Bynajmniej nie wyglądały na przejęte.
Być może to wina nastolatek. A może nikt w domu im nie powiedział, że papier to drzewa, drzewa to powietrze, powietrze, którego jest mało. Powietrze, które staje się coraz cięższe.
Ale przecież kto robi aferę o jedną rolkę papieru? Dajcie spokój. Kto kłóciłby się o jedną kartkę? Kto odmawiałby sobie jednego kotlecika dziennie albo pamiętał o bawełnianej torbie na zakupy? Na co to komu? Jedna osoba nie zrobi żadnej różnicy – pomyślało siedem i pół miliarda ludzi.
I pomyślałby, że aby ratować planetę trzeba być superbohaterem, strzelać siecią, mieć laser w oczach, nadludzką siłę albo miliony na koncie, by zbudować Iron Mana. Z zapartym tchem oglądamy filmy o Avengersach, patrzymy jak jeden bardzo silny człowiek ratuje ludzkość przed kosmitami, ale nie wierzymy, że jeden człowiek ma moc uratować ludzkość przed nią samą.
Ile ja już razy słyszałam, że jeden człowiek nie zrobi różnicy, jedna jaskółka wiosny nie czyni, a uczeń bez ani jednej jedynki to jak żołnierz bez karabinu. Te jednostki trochę nas uwierają, prawda? Wierzymy w tłum. Ale gdy przyjrzymy się dokładniej, odkryjemy, że składa się z samych jednostek. Jedna jaskółka może nieść za sobą resztę, a jedna jedynka zepsuć średnią na amen.
Nie trzeba zapisywać się do Greenpeace, żeby uratować świat. Nie trzeba ogromnego poświęcenia, przywiązywania się do drzew, czy wykładać na blat ogromnych pieniędzy. Czasem mam wrażenie, że właśnie w ten sposób postrzegamy działania, mające na celu uratować świat, podczas kiedy naprawdę niewiele trzeba, by zrobić dużo.
Nie widzicie tych pożarów? Płuca Was czasem nie bolą? Nie uwiera Was widok pościnanych drzew? Nie zauważyliście różnicy temperatur? Nie szkoda Wam tych wszystkich zwierząt, które giną dla kaprysu?
Może Wam ich nie szkoda, mi na pewno. Dlatego segreguję odpady, noszę ze sobą bawełnianą torbę, daruję sobie soczki w plastikowych butelkach, wody używam z dzbanka z filtrem, zamiast butelkowanej i nigdy więcej niż potrzeba. Mięso jem od święta, albo i wcale. Tym samym zaraziłam moją mamę, dzięki czemu jeszcze więcej zwierząt nie zostanie przez nas skrzywdzonych, a jeszcze więcej powietrza zostanie czystego. Oszczędzam energię, zamiast jednorazowych baterii, używam akumulatorków, Nie używam jednorazowych talerzyków, sztućców, tym bardziej słomek. Stare ubrania oddaję, nie wyrzucam.
I może ktoś powie, że to jeszcze za mało, ale jestem pewna, że gdyby każdy człowiek robił choć połowę tego, powietrze stałoby się lżejsze. Zrób choć jedną z tych rzeczy, a już przyłożysz rękę do najpiękniejszej rzeczy – ratowania naszej planety.
1 thought on “”
Comments are closed.