Mamy dwudziesty pierwszy wiek.
Chciałabym dzięki temu powiedzieć, że ludzie stali się wrażliwsi, bardziej świadomi i współczujący. I dlatego na przykład nie krzywią się, kiedy mówi im się, że ma się problemy psychiczne, choruje się, ma zaburzenia, chodzi na psychoterapię, do psychiatry, przyjmuje leki. Naprawdę sądziłam, że nagonka na psychiczne kwestie minęła. Myślałam tak, dopóki sama nie wróciłam na terapię.
A jednak, kiedy wyznałam ostatnio bliskiej osobie, że uczęszczam na psychoterapię, w słuchawce nastała cisza.
„Ty tam chodzisz? Po co? Jakie ty możesz mieć problemy?”.
Z początku coś zakuło mnie w piersi. Mieliśmy już nie znajdować się w tym miejscu. Wstyd przez terapię mam już za sobą. Kiedyś ukrywałam, że potrzebuję pomocy, teraz miało być inaczej.
Uniosłam więc tylko wyżej podbródek i nie pozwoliłam się zbyć. Taki komentarz mnie nie dotknie. Wiem, co robię i na jaką ścieżkę weszłam. Walczę o siebie i, do diabła, jeśli to jest powód do wstydu, to marzyłabym sobie, żebyśmy wszyscy się tak wstydzili.
Jednak osiem lat młodsza Justyna nie zachowałaby się w ten sam sposób.
Dziewiętnastoletnia Justyna terapię traktowała jak największą tajemnicę. Nie mogła pozwolić, żeby ktokolwiek się dowiedział, bo co by o niej pomyśleli? Pewnie, że jest słabsza, gorsza. Że sobie nie radzi. To byłaby największa krzywda: zmaleję w czyichś oczach. Wezmą mnie za kruchą, podatną na zranienie.
Dlatego im mniej osób wiedziało, tym lepiej. Przecież o tym, że coś z tobą nie tak, lepiej nie mówić na głos.
Tak bardzo nie chciałam być słaba.
Na tamtą terapię trafiłam w totalnej rozsypce. Wymęczona, głodząca się, wpadająca z jednej imprezy na drugą, poraniona tak bardzo, że chodzenie stało się problematyczne. Palce bolą od pisania tego, ale tak było.
W takim stanie znalazłam się w maleńkiej, podupadłej przychodni. Krzesła w poczekalni skrzypiały żałośnie pod ciężarem oczekujących. Na korytarzu ani jednej żywej duszy.
Wchodziłam do maleńkiego pokoju, siadałam na zielonym zapadłym fotelu i coś tam mówiłam. Wszystko i nic. Pani terapeutka kiwała głową, czasem zadała jakieś pytanie. Jakoś nigdzie nas to nigdy nie zaprowadziło. Najgorsze minęło, ale czy dzięki tej pani? Trudno stwierdzić. Ona jednak doszła szybko do wniosku, że skoro żyję i funkcjonuję, to nie trzeba mi już do niej przychodzić.
Chyba jednak czegoś było mi trzeba, bo na terapię wróciłam jak bumerang. Mimo że siedem lat później i w innych okolicznościach.
Nie zliczę, ile razy odsuwałam od siebie tę myśl. Iść po pomoc? Po co? Przecież świetnie sobie radziłam i nie potrzebowałam wsparcia.
Może i bywało czasami źle, ale miewałam też lepsze dni. Ba, miewałam dni, w których odczuwałam wręcz euforię, mogłam przenosić góry. Komuś takiemu niepotrzebna pomoc. Zresztą może to i prawda – jakie ja mogę mieć problemy?
Wolałam się męczyć, wić i unikać. Zamknąć się w domu. Wiele czasu minęło, zanim zrozumiałam, że już się nie śmieję, tylko wykrzywiam usta w wyuczonym grymasie. Nie cieszę się, nawet gdy mam ku temu powody. Nie złoszczę się i nie smucę.
Nie czułam nic.
Ale jakoś funkcjonowałam, prawda?
Wstawałam codziennie z łóżka. Nawet jeśli nie miałam siły wklepać w twarz kremu, umyć włosów, odebrać telefonu od babci, to wciąż jakoś funkcjonowałam. Zignorowałam to, że wychodzenie z domu wymagało ode mnie przygotowania. Każde spotkanie go wymagało. Opuszczałam mieszkanie i w napięciu czekałam, aż tam wrócę.
Nie było jednak krytycznie, tak że nie widziałam powodu, żeby działać.
Słyszałam przecież o depresji. Miałam o niej jakieś wyobrażenie. Doskonale wiedziałam, że ta choroba nie bierze jeńców. Potrafi położyć w łóżku, zabrać radość z życia.
Zabić.
A mnie to nie groziło. Nie chciałam odebrać sobie życia. Czasem marzyłam o tym, żeby zniknąć, najwyżej tyle.
Apatii zaczął towarzyszyć lęk. Napięcie w całym ciele. Przestałam kontrolować własne myśli, to one kontrolowały mnie.
Ale nadal funkcjonowałam.
Napisałam cztery książki w rok! Pobiłam własny rekord, spędzałam przynajmniej dziesięć godzin przed ekranem komputera, opierałam się przed wyjściem przed dom, spotkaniami. Nie lubiłam, nie kochałam, ale miałam swoją rutynę.
Nie zauważałam, że dzieje się ze mną źle, a może lepiej byłoby powiedzieć, że nie wiedziałam, że jest aż tak źle. Jestem świetna w noszeniu masek. Wchodzę w role na pstrykniecie palców. Niedziwne, że mało kto cokolwiek zauważył.
Na szczęście mam przyjaciół, którzy domagali się ode mnie szczerości. Jak się czujesz, Justyna? Jak się naprawdę czujesz?
Na początku nie wiedziałam. Jak się czułam? Nie czułam nic. Jednak nic powtarzane codziennie zaczyna niepokoić. Szala goryczy przelała się, gdy poczułam się dobrze, wspaniale. Wtedy zrozumiałam, w jak głębokim dole znajdowałam się wcześniej.
Zapisałam się na terapię.
Tym razem nie zrobiła to za mnie mama po tym, jak znalazła mnie w kawałkach. Zrobiłam to sama. Z sercem w gardle pojechałam na pierwsze spotkanie z psychoterapeutką. Pojechałam świadoma, że potrzebuję pomocy.
Dziewiętnastoletnia Justyna wstydziła się tego, że jest słaba. Wstydziła się, że nie daje sobie rady z własną głową. Dwudziestosiedmioletnia Justyna natomiast wie, że największym aktem odwagi jest walka o siebie. Nie każdy ma w sobie tyle siły i możliwości, żeby się jej podjąć. Dziękuję światu za to, że ja ją mam.
Gdy usłyszałam po drugiej stronie słuchawki: „Ty tam chodzisz? Po co? Jakie ty możesz mieć problemy?”, odpowiedziałam: „Zdziwiłabyś się. Jeśli bolą nas zęby, chodzimy do dentysty. Jeśli boli dusza, również mamy prawo sobie pomóc”.
Dlatego będę mówić o terapii otwarcie. Dlatego będę mówić o tym, że byłam w depresji. Będę mówić o tym, że przejawiam cechy choroby afektywnej dwubiegunowej. O tym, że jest to nieuleczalna choroba psychiczna. Wpadam z euforii w bezdenną pustkę. Jednego dnia jestem pewna siebie, gadatliwa i nie potrzebuję snu, a drugiego nie mam siły podnieść się z łóżka. Jednego sprzątam mieszkanie, maluję ściany, wieszam na nich obrazki, a innym razem zapominam o zakupach, posiłkach, o tym, żeby rozczesać supły we włosach. I pomyśleć, że nasilenie objawów w moim przypadku i tak jest niewielkie.
Tylko że już się nie boję.
Wiem, że jestem zaopiekowana. Regularnie siadam w żółtym fotelu, pracuję nad sobą, uczę siebie na nowo. Zaczynam rozpoznawać objawy, męczące pytania zadaję specjalistce, a nie wyszukiwarce Google. Jest jeszcze wiele rzeczy, których nie potrafię poskładać i nad którymi nie panuję. To dla mnie lekcja – dawać sobie czas, bo nie wszystko potrafi się i wie od razu.
I chociaż się powtarzam, to i tak powiem, że jestem wdzięczna. Wdzięczna za wsparcie, które mam, ale i za to, że mogę sobie pozwolić na korzystanie z pomocy. Kwestia terapii bowiem to nie tylko odważenie się. Leczenie wiąże się również z wydatkami. Nie mówi się o tym wiele, a powinno.
Godzina terapii kosztuje do dwustu złotych. Nie każdego na to stać, a fundusz zbyt często zawodzi potrzebujących. Psychiatria dziecięca nie istnieje, a zbyt wielu rodziców woli mieć „normalne” dzieci i udawać, że nie widzi problemu. Ja wolałabym zrobić wszystko, żeby moje dzieci, może i nie były „normalne”, cokolwiek to znaczy, ale były szczęśliwe.
Jeśli więc jest Ci ze sobą źle, a możesz pozwolić sobie na sięgnięcie po pomoc, nie wahaj się. Czy będzie trudno? Będzie. Czy tym spotkaniom towarzyszą nerwy? Mnie towarzyszą za każdym razem. Czy od razu trafisz na dobrego specjalistę? Nie wiadomo. Czasem trzeba poszukać.
Jeśli nie możesz pozwolić sobie na prywatne wizyty, nie poddawaj się. Funduszowi można wiele zarzucić, ale on funkcjonuje. Istnieją fundacje, które pomagają, miejsca, w których można sobie pomóc. Nie milcz. Nie ignoruj swojego cierpienia. Nie machaj na siebie ręką. Nie odpuszczaj. Jesteś wart(a) tej walki.
Czy warto? Absolutnie tak.
Jeśli zaś jesteś w stanie funkcjonować w tym dziwnym świecie, dobrze sobie radzisz i jesteś szczęśliwy(a), doceń swoje szczęście. Zatrzymaj się na chwilę, weź kilka głębokich wdechów i pomyśl, że dobrze być w miejscu, w którym jesteś. I pamiętaj o tym, żeby być dobrym dla innych. Nigdy nie wiemy, z czym mierzą się ludzie wokół. Nawet jeśli wydaje nam się, że tak jest, to tylko nam się wydaje.
Ściskam,
Luszyńska
2 thoughts on “Porozmawiajmy o tym, że problemy psychiczne nie czynią nas słabymi.”
Comments are closed.