Doskonale pamiętam, gdy na początku 2022 roku nagrywałam się mojej przyjaciółce Zosi i mówiłam jej, że czuję w kościach, że 2022 będzie inny.
Lepszy.
Mógłby być. W końcu 2021 przetyrał mnie psychicznie, choć wtedy nie do końca byłam tego świadoma. Kulminacja przypadła na końcówkę i właśnie w ten sposób weszłam w 2022 rok w paskudnym stanie, na granicy wytrzymałości.
Mało wtedy jednak wiedziałam o tym, co się ze mną dzieje. Męczyłam się więc ze sobą. Pomimo tego, że jestem naczelną wysyłaczką ludzi na terapię, sama machałam na siebie ręką.
Bo przejdzie. Bo już tak bywało. I nie ma przecież, czym się przejmować. Ten typ tak ma. Taka moja uroda… Można wkleić w to miejsce jeszcze wiele wymówek.
Jednak mimo że tak kiepsko zaczęłam, od początku miałam rację. 2022 był inny.
I o tym chcę Wam dzisiaj opowiedzieć. Jakby na to nie spojrzeć, 2022 najpierw skopał mi dupsko, a potem odwdzięczył mi się, dając nadzieję na lepsze. Ujrzałam światełko w tunelu… i jestem prawie stuprocentowo pewna, że to nie pociąg.
Oby nie, bo inaczej się wkurzę.
A zatem! W 2022…
Byłam w Norwegii.
Dwa razy, ale najpierw porozmawiajmy o tym pierwszym.
Wyjechałam w depresji, wróciłam już bez. Można? Można. Ale spokojnie, daleka jestem od stwierdzenia, że Skandynawia magicznie mnie wyleczyła. Ten cud pozostawmy już specjalistom.
Ważne jest to, że spełniłam swoje ogromne marzenie. Wyszłam ze strefy komfortu… i było mi tam bajecznie. Mało ludzi i dużo gór. Tak, owszem. Dla Luszyńskiej to brzmi jak NIEBO.
Odwiedziłam miejsce, od którego wszystko się zaczęło…
Widzicie to zdjęcie powyżej? Zostało zrobione w 2020 roku, gdzieś we wrześniu. To właśnie wtedy, na tamtym klifie (bo to klif!), została podjęta pewna wielka decyzja — zbudujemy dom na kółkach i w nim zamieszkamy.
Nie wierzę w przypadki i jestem absolutnie pewna, że ta sytuacja nie miała z żadnym nic wspólnego, ale więcej o historii kampera opowiadam TUTAJ.
Jakby nie było, na początku 2021 roku kupiliśmy vana, a w 2022 wróciliśmy do miejsca, w którym wszystko się zaczęło. Na klif, na którym zamarzyliśmy. Wróciliśmy z już prawie spełnionym snem.
Mój felieton został opublikowany w Magazynie SZAJN.
Na początku 2022 obiecałam sobie, że będę próbować pojawiać się ze swoim pisaniem w różnych miejscach. Niestety nie byłam w tym konsekwentna, ale spróbowałam z magazynem Szajn. Wysłałam do nich mój tekst… a oni go przyjęli!
Felieton został pięknie zilustrowany, a ja udowodniłam samej sobie, że wiele okazji umyka nam koło nosa, nie dlatego, że na coś nie zasługujemy… ale dlatego, że nie próbujemy.
Poszłam na terapię.
O dziwo, nie zdecydowałam się pójść do terapeutki, gdy depresja mnie miażdżyła. Zdecydowałam się na nią, gdy poczułam się lepiej. Spojrzałam za siebie, nadal mając w pamięci to, jak dopiero co się czułam i sama nie mogłam w to uwierzyć. Ja tak funkcjonowałam?
Zapisałam się. Poszłam. Poszłam, choć bałam się jak cholera.
Nie będę opisywać tutaj całej historii mojej terapii, bo dużo więcej pisałam TUTAJ. Niemniej, trwa ona do dzisiaj, a ja zauważam już pierwsze jej efekty. Miałam szczęście trafić w dobre ręce i wiem, że teraz może być tylko lepiej.
Odwiedziłam Anglię.
Zaledwie na weekend, ale jednak. Przyznam Wam się, że nie jestem fanką Londynu. I to delikatnie powiedziane, lecz mam tam rodzinkę.
Tak że moja relacja z tym miastem to hate-love. Ale romansu z happy endem to tu raczej nie będzie.
Miałam najpiękniejsze urodziny.
Świętowałam chyba z tydzień. I nie, nie były to okrągłe urodziny, ale 27 lat kończy się tylko raz w życiu, nie?
Moja rodzina, przyjaciele, mnóstwo dobra i spełnionych życzeń. Po raz kolejny dotarło do mnie, ile mam szczęścia i dobrych ludzi obok siebie. W tym roku udowadniali mi to regularnie.
Byłam na koncercie Gosi Andrzejewicz.
Nie mam zdjęć, ale to ważne wydarzenie. Musiałam je uwzględnić.
Wyjechałam po raz drugi do Norwegii.
No i to dopiero była jazda bez trzymanki. Najgorszy możliwy nastrój i ogromne wyzwanie. To był szalenie trudny wyjazd, jednak przetrwałam. Pracowałam jako kurierka, napisałam drugi tom Poppy (do poprawki oczywiście), i wróciłam w jednym kawałku.
Bardzo dużo się o sobie nauczyłam.
A jeśli macie ochotę poczytać o tym wyjeździe więcej, pisałam o nim TUTAJ.
Mój tekst pojawił się w Kompasie dla Kobiet!
Dumna jestem z tej współpracy. Tym bardziej że Dziewczyny z Kompasu dla Kobiet zgodziły się, by Kompas został patronem medialnym mojej nadchodzącej premiery: „Łączy nas nienawiść”!
Jestem przeszczęśliwa. Zachwycona. Już przebieram nóżkami!
Napisałam sztukę teatralną na konkurs.
W trzy dni. To pewnie nie tekst wysokich lotów, ale fajnie było zmajstrować coś innego niż zazwyczaj.
Uporałam się z redakcją „Łączy nas nienawiść”.
Oj, musiałam popracować nad tą książką. Wiele Wam o tym opowiadałam, więc nie będę się powtarzać, ale jedno jest pewne — już teraz jest to mój ogromny sukces. Pomimo tego, że premiera za 25 dni, to wyprułam sobie żyły, żeby powieść przybrała taki, a nie inny kształt.
Jestem zadowolona. Redaktorzy są zadowoleni. Czytelnicy? Pewnie niektórzy będą bardziej, a inni mniej. Jasna sprawa. Ważne, że zrobiłam, co w mojej mocy, byście dobrze się przy niej bawili.
Byłam w górach!
Zaledwie na dzień… ale jaki to był dzień! Potrzebowałam tego, bo właśnie w górach czuję, że żyję.
Tak było i tym razem.
A poza tym…
Był to rok pełen rodziny i przyjaciół. Rok przepełniony walką o swoje dobro. Terapią, rosnącą samoświadomością. Godzeniem się z tym, co z początku odrzuciłam.
To rok, w którym oboje moi rodzice skończyli 50 lat. Rok, w którym czytałam książki znajomych pisarek (mam znajome, które są pisarkami!!!), dostałam pracę, straciłam ją (choć nie z mojej winy), stworzyłam dla Was newsletter i Kącik Pisarski.
W 2022 doszlifowałam dwie książki i jedna z nich ZOSTANIE WYDANA! W grudniu bowiem otrzymałam najpiękniejszy prezent i podpisałam kolejną umowę wydawniczą!
Spróbowałam freeganizmu, zadbałam również o swoje zdrowie fizyczne, byłam członkinią jury.
Na @j.luszynska wybiło mi 500 obserwujących osób, co jest dla mnie nie do pojęcia. Na @pisadlo_luszynska jest Was ze mną już 840 osób. Dla niektórych to maleńko. Dla mnie to niewyobrażalne liczby.
W tym roku konsekwentnie dla Was publikowałam: niemal w każdym miesiącu pojawiał się wpis w Dzienniku Frustracji, list w Listach naszych do Was, opowiadanie w miesięczniku WOBEC, felieton w miesięczniku KREATYWNI.
Publikowałam też dla Was treści na obydwu kontach instagramowych, tworzyłąm posty poradnikowe dla osób piszących, pogadanki, wpisy na fanpage’u, więc nic dziwnego, że pyknął mi milion napisanych słów. Milion to dużo. Piąteczka ode mnie dla mnie.
No i gdy tak na to patrzę, to mam ochotę mocno się przytulić. Bo Luszyńska czuła się naprawdę paskudnie, ale się nie poddała. Więcej! Zadbała o siebie. Poprosiła o pomoc. I mówi o tym otwarcie.
Mam nadzieję, że 2023 będzie łaskawy.
Albo inaczej.