Piszę do Ciebie, a jakbym pisała do siebie samej sprzed… kilku dni, tygodni, miesięcy.
Wczoraj jednak doszło do przełomu. Pierwszy raz od dawna poczułam się spokojna i szczęśliwa. Pod kołdrą, z ciepłym kakao w dłoni, kotem rozłożonym w nogach. Zaszkliły mi się oczy, serce uderzyło mocniej o pierś. A więc tak to było, pomyślałam.
Chciałabym z tego miejsca z całego serca przeprosić.
Przepraszam za wszystkie razy, kiedy sądziłam lub dałam komuś do zrozumienia, że szczęście jest zawsze i wszędzie, czasem tylko musimy się trochę wysilić, zatrzymać, popróbować po nie sięgnąć. Dostałam bolesną lekcję pokory – nie zawsze wystarczy spacer po lesie, smaczna herbata i spotkanie z przyjaciółką, aby wykrzesać z siebie radość. Czasem nie cieszą nawet cuda.
Bywa, że szczęście po prostu się nas nie ima. Chociażbyśmy z całych sił próbowali je z siebie wykrzesać. Choćbyśmy mieli najlepsze powody do zadowolenia.
Rozciągamy wargi w wyuczonym geście. Czekamy, aż serce zatrzepocze w piersi.
Ale nic się nie dzieje, ponieważ chorujemy. Żaden filmik, wpis na Instagramie, coach — nie pomogą, bo to nie kwestia nastawienia. Coś w naszym organizmie nie działa, jak powinno. Coś jest nie tak i poradzenie sobie z tym wykracza poza domowe sposoby. Nie wystarczy włożyć cebuli do skarpet i lawendy pod poduszkę, żeby złe minęło.
Teraz rozumiem, jak to jest, kiedy wszystkiemu, co robisz, towarzyszy lęk.
Wiem, jak to jest nie czuć nic – ani smutku, ani złości, ani radości, ani miłości. Wiem, jak to jest, kiedy masz dobry dzień, ale nie jesteś szczęśliwa. Zaczynasz pytać samą siebie, kiedy ostatnio szczerze się śmiałaś i nie potrafisz sobie przypomnieć.
Byłam w tym miejscu.
Moje ciało napinało się w najmniej spodziewanym momencie. Myśli przygniatały do ziemi, parzyły, raniły ostrymi krańcami. Wyjście z domu stanowiło wyzwanie, może i ostatecznie wykonalne, ale tylko przy wcześniejszym przygotowaniu. A rozmowy? Jak rozmawiać, jeśli w głowie pusto – albo myśli, które ranią, albo nic?
To miejsce, do którego mogę jeszcze wrócić. To możliwe. Nie zamierzam jednak już nigdy więcej obserwować biernie własnego cierpienia.
Nie mogę znów zapomnieć, jak pachnie szczęście.
Przepraszam za wszystkie razy, kiedy sądziłam lub dałam komuś do zrozumienia, że szczęście jest zawsze i wszędzie, to tylko kwestia dobrego nastawienia. Dobre nastawienie nie zawsze wystarcza.
Nikt nie leczy dobrym nastawieniem bólu zęba, chorób nerek, problemów trawiennych.
Nie ma jednak sytuacji bez wyjścia.
Zbierałam się w sobie całe miesiące. Liczyłam za i przeciw. Niemal stchórzyłam i ze strachu pragnęłam się wycofać, lecz koniec końców podjęłam decyzję: chcę, aby moje szczęście wróciło. Chcę zachwycać się lawendowym niebem, cieszyć z tego, co mam i szczerze śmiać. Chcę pożegnać wszystkie demony, które siedzą pod moją skórą i atakują znienacka, kompletnie mnie rozbrajając.
Zdecydowałam: będę o siebie walczyć.
I walczę. Każdego dnia, kiedy zatrzymuję się, żeby wsłuchać się w swoją intuicję. W chwilach, w których chwytam zeszyt i pióro, żeby zapisać kolejną emocję, aby w końcu zacząć rozumieć. Na tych regularnych spotkaniach, na których nie zawsze słyszę to, co bym chciała, a jednak mam z tyłu głowy świadomość, że tak trzeba.
Prawda nie zawsze jest łatwa do przełknięcia. Ale to wciąż prawda.
Droga Osobo, która zgubiłaś gdzieś swoje szczęście – można je znaleźć. Mogło ukryć się naprawdę głęboko, ale to wykonalne. Wystarczy postanowić, że chcesz o siebie walczyć i poprosić o pomoc. Iść do specjalisty.
Walcz. Walcz, bo jest o co. A raczej — o kogo.
Pamiętajcie, że możecie znaleźć Luszyńską na Instagramie: TUTAJ i TUTAJ ❤
Wcześniej pisałam: Do Ciebie, który/która nie mówisz, że boli.