Ile ludzi, tyle przykładów. Tyle sytuacji i spojrzeń na ten sam problem. Ja jednak mam swoje doświadczenia, którymi staram się z Wami dzielić. Pozwólcie więc, że ten post powstanie na podstawie moich przeżyć oraz tego, co miałam okazję dowiedzieć się od innych chorujących osób.
___________________________________________________________________________________
Kiedy pojawia się choroba, wszystko się zmienia. Nie zauważyłam tego od razu. Najpierw skupiałam się na samym fakcie — choruję. W końcu chorowałam bez perspektyw na wyleczenie, a jakby tego było mało — z dnia na dzień czułam się coraz gorzej. Byłam przejęta głównie tym, co się ze mną działo. Na kompletnym braku stabilności, który wyniszczał mnie psychicznie i fizycznie.
Od tego się zaczęło. Później przyszło leczenie farmakologiczne, skupienie terapii wokół radzenia sobie z ChADem. Raz byłam na górze, a raz na dole. Dopadało mnie zmęczenie i okrutne poczucie, że jestem w tym wszystkim sama. Bo, jak by na to nie spojrzeć, zdrowa osoba nie mogła zrozumieć tego, co się ze mną działo. Nikomu nie życzyłam, żeby kiedykolwiek doświadczyli tego samego, ale czułam się z tym osamotniona.
Jednak czas mijał. Leki stabilizowały mnie z lepszymi i gorszymi efektami, a ja uczyłam się żyć z chorobą. Ba, cały czas się uczę. Kiedy jednak pojawiła się jako taka stabilność i umiejętności zaopiekowania się swoim dobrostanem, mogłam w końcu przyjrzeć się otoczeniu. Otoczeniu, które nie było obojętne na to, co się ze mną działo.
Przepraszam, ale na chwilę zniknę.
Na początku starałam się być wszystkim dla wszystkich i nie dawałam po sobie poznać, że coś złego się dzieje. A nawet gdy wspominałam moim bliskim, że nie jest dobrze, nie zmieniałam sposobu funkcjonowania. Starałam się być zawsze dostępna, spotykać się, odpowiadać na wiadomości, nawet jeśli pomiędzy odpowiedziami leżałam na podłodze, bez sił na podniesienie się.
A to jedynie pogarszało sprawę.
Dzisiaj wiem, że gdy nastrój ulega zmianie, opadam z sił, czuję się przytłoczona, a pod skórą pojawia się przekonanie, że oto nadchodzi najgorsze, muszę na chwilę zniknąć. Odwołuję spotkania, nie odpowiadam na wiadomości, nie odgrywam się… nie ma mnie.
Oczywiście nie zostawiam moich przyjaciół, gdy mnie potrzebują, ale jeśli żadna sytuacja awaryjna nie ma miejsca, po prostu na moment wypisuję się z życia. Wiedzą również, dlaczego przez jakiś czas będę nieobecna.
Mam wokół siebie pięknych, wyrozumiałych ludzi, którzy wspierają mnie, jak tylko mogą. Wiem jednak, że wcale nie musiałoby tak być. Znikanie chorych osób, które przechodzą przez epizody depresyjne, niszczy relacje. I gdy o tym myślę, w ogóle się temu nie dziwię. To bardzo trudne dla obydwu stron.
Proszę, zaopiekuj się mną.
Jednym z najtrudniejszych zadań, z którymi przyszło mi się zmierzyć, było poproszenie drugiego człowieka o to, żeby mi pomógł; zaopiekował się mną.
Zazwyczaj to zadanie przypada mojemu partnerowi. Potrafię przyjść do niego i powiedzieć: „Coś się dzieje. Musimy mnie uratować”. On stara się wówczas stanąć na wysokości zadania.
A oznacza to, że czasem ominiemy jakieś spotkanie. Plany ulegną zmianie, bo muszę unikać nawet najmniejszego stresu. To jednak nie muszą być same minusy, ponieważ w moim przypadku ucieczka przed depresją wiąże się z tym, że staramy się umilić sobie życie, jak to tylko możliwe — robić tylko to, co przyniesie zadowolenie i spokój.
Bardzo długo trzymałam wszystko w sobie. Wypierałam złe samopoczucie, a już na pewno wmawiałam sobie, że nie chcę nim obarczać innych. Nie wspominałam, że dzieje się źle. Płakałam w samotności, żeby nikt nie widział. Zmuszałam się do robienia rzeczy, które tylko pogarszały mój stan.
Przyjście do drugiej osoby z prośbą o pomoc to nie tylko plan na poprawę nastroju. To przede wszystkim informacja, że coś się dzieje. Innymi słowy — przyznanie się do tego, co do tej pory utrzymywałam w tajemnicy.
Jest to jednak również pewne obciążenie, które spada na barki innego człowieka. Bo oto przyszedł ktoś, komu trzeba pomóc. A czy zawsze wie się jak?
Zabierz to ode mnie.
Depresja to również stany, w których bez większego powodu dopada rozpacz. Rozpacz, której nigdy do tej pory nie doświadczałam. Czasem dochodzi do momentu krytycznego, w którym nie mam już siły.
„Zabierz to ode mnie”, „Nie mam już siły”, „Nie chcę tak żyć” – to tylko niektóre ze zdań, które padły z moich ust. Funkcjonowanie z osobą, która może w każdej chwili zapaść się w sobie, wpaść w rozpacz, położyć się pod kołdrą i wybuchnąć niekontrolowanym płaczem, to nie jest bułka z masłem.
Wierzę, że w pewnym momencie można wyrobić sobie sposób radzenia sobie z takimi sytuacjami, lecz wątpię, żeby kiedykolwiek przestały być ciężarem.
Kontroluj mnie.
Jednak choroba afektywna dwubiegunowa to nie tylko stany depresyjne. W końcu to dwa bieguny, czyż nie? Po drugiej stronie stoją mania i hipomania.
Na moje szczęście nie miałam okazji doświadczyć manii i mam nadzieję, że nigdy jej nie doświadczę. Przeżyłam jednak kilka epizodów hipomaniakalnych — niektóre z nich były naprawdę silne.
Co może wydarzyć się podczas takiego epizodu? Ano może być tak, że chora ktosia postanowi, że chce wymienić całą garderobę — w pół godziny po podjęciu tej decyzji, wyrzuci z szafy wszystkie rzeczy i wyda wszystkie pieniądze z konta na nowe.
Albo w dwadzieścia minut dojdzie do wniosku, że chce zapisać się na studia bądź kurs kosztujący kilka tysięcy. Będzie na tyle pobudzona, że stanie się trudna, natarczywa, męcząca. Wszędzie będzie jej pełno, jej głowa będzie pękać od pomysłów — i nie, nie każdy z nich będzie sensowny. Wiele z nich może być ryzykowne.
Kredyt? Kupno mieszkania? Zaangażowanie się w wiele projektów naraz? Zakończenie związku i natychmiastowe wskoczenie w drugi? Dla osób z hipomanią lub manią to wcale nie są nierealne scenariusze. Dlatego tak ważne jest, aby bliscy byli na takie sytuacje wyczuleni i kontrolowali sytuację.
To może się bardzo źle skończyć.
Szacuje się, że 15% osób mierzących się z ChADem umiera z powodu samobójstwa. To piętnaście osób na sto. Tak naprawdę śmierci spowodowanych tą chorobą może być więcej, ponieważ mania i hipomania pchają chorych do podejmowania ryzykownych zachowań, które mogą skończyć się tragicznie.
Nie jest to problem, z którym sama się mierzyłam, lecz statystyki budzą niepokój. To kolejne obciążenie dla bliskich chorującego — bo co, jeśli wydarzy się najgorsze?
Co jeśli chorzy są nękami przez objawy psychotyczne? Mają halucynacje i omamy? Zagrażają sobie i otoczeniu? Są to scenariusze, które nie muszą się wydarzyć, ale są jak najbardziej prawdopodobne.
Choroba afektywna dwubiegunowa jest nieuleczalną chorobą psychiczną charakteryzującą się występowaniem epizodów depresyjnych i maniakalnych.
Życie z nią jest walką. Oczywiście farmakoterapia oraz psychoterapia ułatwiają funkcjonowanie, okresy remisji mogą się wydłużać, jednak prawdopodobieństwo nawrotów jest stuprocentowe.
A jednak żyjemy, cieszymy się tym życiem, uczymy się funkcjonować z diagnozą. Nie jest ona wyrokiem, lecz z pewnością jest ogromnym wyzwaniem. Ale mierzymy się z nim każdego dnia. Bo tak trzeba.
1 thought on “W jaki sposób choroba afektywna dwubiegunowa wpływa na życie bliskich chorującego lub chorującej?”
Comments are closed.