Dość masochistycznie, wywołując wilka z lasu, zastanawiałam się dzisiaj, co bym zrobiła, gdyby okazało się, że mam raka i zostały mi cztery miesiące życia. Najpewniej nie powiedziałabym nikomu nic, dałabym Mamie psy na „weekend”, kupiłabym im paromiesięczny zapas jedzenia. Napisałabym listy do najbliższych i zostawiła je w szufladach i portfelach. W pracy złożyłabym wypowiedzenie, na Facebooku zaplanowałabym posty na parę dni wprzód i zapłaciłabym za mieszkanie na dwa miesiące z góry. Później spakowałabym plecak, aparaty i notesy, buty trekkingowe, kurtkę, namiot i śpiwór, wzięłabym wszystkie oszczędności i kupiłabym bilet do Nepalu, w jedną stronę. Spełniłabym swoje największe marzenie, ot tak, zaraz już. W ciągu czterech dni byłabym w Himalajach (no i oczywiście, już na miejscu, zrobiłabym wszystko, by ozdrowieć, przemówić do serca i ciała i wrócić po paru tygodniach do domu, zdrowa, po dużej próbie i jeszcze silniejsza) i żyłabym na maksa. Fotografowałabym, pisała, rozmawiała z ludźmi, zagłębiała się w tamtejszą kulturę, codzienność, filozofię, w małe i duże puzzle dnia.
Pytasz – dlaczego nie zrobię tego teraz? Bo nie mam noża na gardle. Mam czas. I chcę to zrobić z głową. To znaczy – wyjechać, ale w lipcu, a nie już. Nie, nie czekam na dobry moment, po prostu chcę odłożyć więcej kasy i żyć swoją codziennością, która układa się bardziej niż po mojej myśli. A wyjeżdżam tam za parę miesięcy – bo mogę. I stać mnie.
Spełniania marzeń nie powinno odkładać się w czasie, bo im dłużej je odkładasz, tym trudniej w nie wierzyć, a co gorsze – je spełnić. To trochę jak z myciem włosów, jeśli zrobisz to od razu, to będzie czysto i pięknie, ale jeśli zwlekasz z myciem jeden, drugi, piąty dzień, to coraz mniej Ci się chce, a z nich ucieka cały urok.
Znasz mnie, wiesz jak działam. Wiesz, że jestem mądra i rozsądna, ale gdy mam pewność, że podołam, to często podejmuję spontaniczne decyzje, które potrafią obrócić życie o sto osiemdziesiąt stopni. Niektórzy wchodzą do sklepu i zatrzymują się przy szafce z czekoladami, by przeanalizować każdą z możliwych opcji, a summa summarum wychodzą z jabłkiem, bo czekolada to tylko na ważną okazję. Ja w sobotę weszłam do sklepu, by pogadać z kimś mądrzejszym ode mnie o aparacie, na który poluję od przeszło roku. Kolejny wielki krok (największy chyba) na mojej fotograficznej ścieżce. Spędziłam ze sprzedawcą ponad półtorej godziny. Ostatecznie podpisałam umowę i wyszłam stamtąd z jednym z trzech największych marzeń mojego życia. Nie planowałam tego, dużą abstrakcją wydawał mi się ten zakup. Jednak – mogłam, chciałam, czułam to, podjęłam decyzję. Już, teraz. Nie jutro – gdy się namyślę, nie na wiosnę, gdy będzie lepsze światło, nie po kursie, na którym rzekomo nauczyłabym się wszystkiego o wszystkim. Nie czekałam, zrobiłam to. Dziś, dzięki temu, mam w dłoniach wyśniony sprzęt, mogę się go uczyć i poznawać, szkolić warsztat, działać więcej ciekawiej mocniej. Mogę się rozwijać. Teraz.
W październiku obudziłam się z myślą „muszę wyjechać”. Tego samego dnia kupiłam lot do Irlandii, znalazłam nocleg, wzięłam urlop w pracy i w listopadzie poleciałam. Nie czekałam aż dostanę podwyżkę, aż przyjdzie lato, aż kupię sobie porządny sprzęt fotograficzny. Poczułam, że się duszę i trzeba mi świata. Dałam go sobie więc. Dałam tak o, w miesiąc od pierwszej myśli. Wróciłam po tygodniu, nasycona, szczęśliwa, dojrzalsza, bardziej świadoma i osadzona w sobie. Nie czekałam na cud. Cuda się nie zdarzają, cuda się zdarza. Marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia.
W dzień kobiet zadziało się znacznie więcej, duchowo więcej. Wczesnym rankiem pojawiła się w głowie szaloność. Po dwóch latach zapuszczania włosów: „golę się na łyso”. Nie pytałam nikogo o zdanie, tym bardziej o zgodę – choć według niektórych powinnam, bo przecież po chwili plecak stał spakowany, a szczoteczka do zębów jechała już „na parę dni do siostry”. W sprawach najważniejszych, najistotniejszych, mających największy wpływ na moje życie i moją codzienność nie proszę nikogo o radę, nie dzielę się przemyśleniami, dopóty dopóki nie podejmę decyzji. To moje serce, moja odpowiedzialność, sumienie, wolność, pieniądze, konsekwencje.
Zgolenie głowy dało mi wygląd buddyjskiego mnicha, masę pewności siebie, kobiecości i poczucie, że zrobiłam dla siebie najlepsze co mogłam – nie dopuściłam do zawiązania się wokół mojej szyi złotego pęta. Mogłam czekać na lepszy moment? Nie. Wówczas ruchome paski pochwyciłyby wszystko.
Najbliżsi wiedzą, że gdy w moim życiu pojawia się człowiek wart zaufania, dobry i taki, któremu zawierzam – czy to przyjaciel, czy facet, to wchodzę w relację całą sobą, intensywnie, głęboko, w pełni. Albo coś robić na maksa, albo wcale. Nie umiem randkować, nie umiem spotykać się dwa razy w tygodniu na godzinę. Poza liceum nie było nikogo, z kim wiązałabym codzienność, a z kim bym nie mieszkała. Zamieszkać razem nawet po miesiącu, to dla mnie najbardziej naturalne. Jak powiedziała moja przyjaciółka: „jeśli ma się udać, to uda się i tak i tak, a jeśli nie ma się udać, to lepiej, że okaże się to szybciej niż później”. Nie ma lepszego momentu niż teraz.
Dobry moment nie istnieje. Nie ma go. To jakiś magiczny, zakrzywiony w czasoprzestrzeni czas, o którym wielu mówi, a nikt go nie widział. To dobra wymówka, gdy strach ma wielkie oczy, a niepewność jest dużo większa niż odwaga.
Nie zrozum mnie źle, ja nie neguję lęku, rozumiem go, wiem, że można się bać, nie być pewnym, wiem, że coś może człowieka niekiedy przerosnąć. Mnie też niekiedy przerasta i płaczę w poduszkę, tuląc się do ściany. A później wstaję i idę dalej, nie marudzę, nie szukam wymówek, nie użalam się nad sobą.
Z drugiej strony…najczęściej żałuje się nie tego, co się zrobiło, a tego, czego się nie zrobiło. I kurczę…pomyśl – jeśli chcesz coś zrobić, podejmujesz decyzję, to startujesz z punktu zerowego – z czystą kartą i gołymi rękami, nie masz nic. Jeśli Ci się uda – super! A jeśli nie? To przecież i tak niczego nie stracisz, bo niczego nie było wcześniej. Nie masz nic do stracenia. Nie czekaj, działaj.
>>> Do Ciebie, który boisz się miłości i Do Ciebie, który nie masz czasu <<<
>>> Możesz też polubić nasz Fanpage i już zawsze być na bieżąco: klik! <<<
Zosiu.
Od jakiegoś czasu podczytuję sobie Ciebie i to podczytywanie zdążyło już wiele rzeczy we mnie zmienić. Uświadomiłam sobie swoje marzenia (które chwilami bywają zbieżne z Twoimi) i po raz pierwszy w życiu nie boję się, tylko wiem i stawiam pierwsze kroki by wyśnione życie urzeczywistnić.
Uratowałaś mnie. Tkwiłam w matni oczekiwań innych ludzi, nie dopuszczałam do głosu własnych pragnień, zabraniałam sobie rozwoju, aż niedawno nadszedł moment rewolucji i nic nie jest takie samo. Dzisiaj jestem pustą kartą, rysuję pierwsze szkice.
Oj, Zosiu…
Jesteś pięknym człowiekiem. Jesteś moją inspiracją. Dziękuję Ci.