Mam sześć lat. Nie mam za to kolegów i koleżanek. W przedszkolu inne dzieci się bawią, ja próbuję wraz z nimi, ale idzie jak po grudzie. Jestem, a jakby mnie nie było. Robię, co mogę, ale nie potrafię zachowywać się jak te koleżanki, z którymi wszyscy chcą się przyjaźnić. Ze mną nikt nie chce.
Mam jedenaście lat. Jestem na koloniach w Kołobrzegu, w pokoju z dwiema starszymi dziewczynami. Wciąż nie potrafię z łatwością zawierać przyjaźni, jednak bardzo się staram. Tolerujemy się nawzajem. Może nawet lubimy. Bardzo chcę tak myśleć.
I myślę tak, dopóki jedna z nich pewnego dnia nie zaczyna traktować mnie jak worka treningowego. Od tamtej pory jej głos za mną krąży: hipopotam, świnia, krowa, tłuścioch. Jest ze mną, gdy zasypiam i gdy się budzę. Ona milczy, a ja go słyszę. Od ścian odbija się echo jej słów.
Takich ludzi jak ona było więcej. Pewnie dlatego cały okres liceum przechodziłam w ogromnych męskich koszulach. Powodem nie było to, że mi się podobały. Chowałam się za nimi.
Mam dziewiętnaście lat i przechodzę przez paskudne rozstanie. Doprowadzona do granicy wytrzymałości, krzywdzę samą siebie. Moje ciało jest dla mnie za ciasne, rzeczywistość zbyt bolesna, trauma na długo zadomawia się w mojej duszy.
W ostatniej chwili trafiam na terapię.
Nikomu nie mów, że mam kłopoty. Nikomu nie mów, że taka jestem. Niech nikt nie wie.
Mam dwadzieścia siedem lat. Ponownie trafiam na terapię. Od dawna się nie śmiałam, nie czułam szczęśliwa. Jedyne, co czuję, to wstyd i poczucie winy. Wstyd i poczucie winy. Poczucie winy i wstyd.
Notes, w którym mam zapisywać swoje emocje, zapełnia się tymi dwiema.
Wstydzę się tego, co mówię, co robię i jaka jestem. Boję oceniających spojrzeń; tego, że nie wpiszę się w czyjeś gusta i znów we mnie uderzy. Dlatego, zamiast czekać, aż ktoś mnie zawstydzi, sama to robię.
Wstyd, że tak wyglądasz. Wstydź się tego, co mówisz. Wstyd, że sobie ze sobą nie radzisz. Wstyd, bo za mało osiągnęłaś. Wstyd, są od siebie lepsi. Wstyd, bo cię nie lubią.
Mam cztery lata. Siedzę na szafce na buty w mieszkaniu mojej babci i rozmawiam przez telefon. Wpatruję się w obiektyw i lekko uśmiecham. Noszę jasnożółtą bluzę, mam potargane włosy, pucułowate policzki, a z tyłu odbija się robiąca zdjęcie mama.
Patrzę na to zdjęcie, na tę czterolatkę i mówię:
Wstydzę się ciebie. Tego, jaka jesteś. Wstydzę się tego, jak wyglądasz. Tego, jak mówisz i co robisz. Wstydzę się tego, kim jesteś i chciałabym, żebyś była inna. Wstydzę się, bo świat cię nie akceptuje.
Wstydzę się ciebie.
Ale ona tego nie rozumie. Ma tylko cztery lata, telefon w ręku i wielkie zdziwione oczy.
Mówię do sześciolatki, która nie umie bawić się z innymi dziećmi:
Wstydzę się ciebie. Tego, jaka jesteś. Tego, że nie biegasz wystarczająco szybko. To twoja wina, że nikt cię nie lubi. Chciałabym, żebyś była inna. Wtedy świat by cię akceptował.
Wstydzę się ciebie.
Ale ona tego nie rozumie. Biegnie za dziećmi, stara się je dogonić. Stara się być częścią grupy.
Mówię do tej jedenastolatki: oni mają rację. Jesteś hipopotamem. Jesteś świnią. Jesteś tłuściochem. Wstydź się tego, że tak wyglądasz. Wstydź się, rozumiesz? Twoja tusza sprawia, że jesteś mniej wartościowa. Twój wygląd cię definiuje. W końcu księżniczki w bajkach zawsze są piękne. To złe wiedźmy są brzydkie.
Ale ona tego nie rozumie. Wygląda, jak wygląda. Przecież jest miła, czemu inni nie są? Przecież ona by nigdy nikomu tak nie powiedziała. Czemu więc jej mówią? Tak, ma kilka kilogramów więcej niż koleżanki, ale czy to takie ważne? Czy to powód, żeby ją krzywdzić?
Mówię do dziewiętnastolatki: to obrzydliwe, że cierpisz. Powinnaś wstydzić się ran, płaczu i bólu. Wstydź się tego, że nie umiesz sobie poradzić, jak normalny człowiek. Wstydź się tego, że poszłaś po pomoc. Wstydź się.
Bo ja się ciebie wstydzę.
Ale ona nie rozumie. Ona chce tylko żyć. Chce, żeby ból minął. Jest zbyt zajęta krztuszeniem się płaczem, żeby chociażby próbować mnie zrozumieć.
Mam dwadzieścia osiem lat i już nie wstydzę się czteroletniej, sześcioletniej, jedenastoletniej ani dziewiętnastoletniej Justyny. Jest mi przykro, że jeszcze do niedawna nie wiedziałam, że każde złe słowo, które kieruję do siebie, kieruję do nich. Że kiedy nie dbam o swoje dobro, nie dbam o ich dobro. Że kiedy ranię siebie, to je ranię.
Jakbym miała teraz posadzić na kolanie kilkulatkę z potarganymi włosami, w żółtej bluzie, i powiedzieć jej te wszystkie świństwa, które sobie mówię?
Jest mi przykro, że też to robisz. Bo gdzieś w tobie siedzi mała Zosia, Martusia, Zuzia, Piotruś, Jaś. Gdzieś tam siedzą i kiedy wstydzisz się siebie, wiedzą, że wstydzisz się ich. Kiedy mówisz o sobie okropieństwa, to jakbyś ich sadzał(a) na kolanie, patrzył(a) im w oczy, i im to mówił(a). Kiedy w siebie uderzasz, to oni obrywają.
A nie zasłużyli na to. Ten świat traktował ich czasem źle, ale my nie musimy. To my jesteśmy dorośli i mamy obowiązek zaopiekować się dziećmi. Ochronić je. Pocieszyć. Powiedzieć, że mogą wszystko, o czym zamarzą. Że to nie ich wina.
To nie ich wina.
Ani nie twoja.
Nie twoja wina, że świat cię źle potraktował.
I nie twoja, że chce, abyś był jakiś lub jakaś. To nie twój obowiązek spełniać jego oczekiwania.
A polubiłaś(łeś) już luszyński fanpage? TUTAJ.
Poprzedni list znajdziesz TUTAJ.