Był taki moment, w którym wydawało mi się, że nie mam przyjaciół. W pewnym momencie pewne znajomości umarły śmiercią naturalną, inne ucichły, każdy zajął się swoim życiem i odniosłam wrażenie, że tak to działa i w którymś momencie po prostu się dzieje. Nie jestem uczulona na samotność, nie noszę w sobie wielkiej potrzeby rozmowy, nie uwierało mnie to zatem aż tak bardzo.
Dopóki nie było ludzi, było stabilnie i nie tragicznie. Było spokojnie, tylko chwilami trochę za cicho, ale wtedy zaczynałam śpiewać i cisza przestawała istnieć.
Doskonale wiem, że ludzie bywają problematyczni, relacje bywają toksyczne, trudne do zniesienia, kładące ciężar na piersi. Wiem, że z ludźmi bywa trudno, ludzie potrafią ranić, jednego dnia patrzeć Ci w oczy i uśmiechać się życzliwie, a drugiego wbijać nóż w Twoje plecy. Nie oszukujmy się, ludzie to tylko ludzie. Bywają zajęci swoim losem, zbyt skupieni na sobie, mało empatyczni. Nie słuchają, tylko czekają aż nadejdzie ich pora na mówienie.
I być może właśnie z tych wszystkich powodów sądziłam, że to dobrze, że ich wokół mnie nie ma.
A jednak los bywa przewrotny, otwiera zamknięte powieki i daje kuksańca w bok. Zdmuchuje kurz ze starych znajomości, otwiera usta tym, które milczały. Zaczyna się od rozmowy i właściwie na rozmowie mogłoby się skończyć, bo czym jest przyjaźń jeśli nie sprawną komunikacją?
Przede wszystkim zdarza mi się nie doceniać mężczyzny, który ze mną mieszka, sypia, gotuje, a nawet sprząta w kociej kuwecie, choć od roku zapiera się, że kot, który co noc śpi na jego plecach jest mój, a nie jego. Zapomniałam, że to do niego pierwszego piszę, gdy dzieje się coś złego, jako pierwszy dowiaduje się o tym co dobre. Z nim wybieram się na spacery, oglądam filmy, planuję podróże i głośno się śmieję. Co to, jeśli nie przyjaźń?
Przyjaźń to też rozmowy, które przedzierają się przez tysiące kilometrów, to wiadomości pełne łez, złości i potrzeby wsparcia. To kompletne zaufanie, powiedzenie: „Staram się, ale mi nie wychodzi”, to próba pomocy, wysłanie, mogłoby się wydawać, głupiego filmiku o tym jak myśleć, by myślało się lżej i przyjemniej. Nawet, jeśli jestem zbyt zabiegana, by go obejrzeć.
Przyjaźń to też proste pytanie: „Jak Ci minął dzień?”, „Pójdziesz ze mną do kina?”, „Kiedy wyjdziemy na herbatę?”. Przyjaźń to uśmiech: „Pięknie wyglądasz”, dźwięk wykonanego zdjęcia, garść komplementów i przyjęcie ich od drugiej strony. Przyjaźń to rozmowa nad herbatą, zwykłe: „Szukam zrozumienia”, „Dziękuję, że jesteś. Zostań”.
O przyjaźni może świadczyć podarowany obraz, wiadomość, na której odpisanie potrzeba nam dwóch godzin, prezent trafiony w punkt, łzy szczęścia i mocny uścisk na powitanie. Przyjaźń mówi: „Dzięki Tobie czuję, że moje zdanie się liczy; że mam coś do powiedzenia”.
Przyjaźń to – uczę się od Ciebie. Pomagasz mi pokochać drugiego człowieka, przywracasz w niego wiarę, ale też wiarę we mnie. Przyjaźń znaczy widzieć w drugim człowieku wszystkie gwiazdy i konstelacje.
I ta przyjaźń nie zawsze jest kolorowa, nie zawsze wisi nad nią aureola.
Wydawało mi się, że nie mam przyjaciół, że ich nie potrzebuję, a tak naprawdę postawiłam wokół siebie mur. Sądziłam, że przyjaciel to zbiór cech i zadań, które powinien wypełniać, a jeśli tego nie robi, należy go skreślić.
Nie powiem Ci, że się mylisz. Nie powiem, że potrzebujesz przyjaciół. Myślę, że spokojnie można żyć bez nich, nieraz już widziałam takie przypadki – oddychały, funkcjonowały, nawet się uśmiechały. Nie mówię, że nie.
Mówię natomiast, że czasem, choć raz na ćwierćwiecze, warto dopuścić do siebie promienie słońca. Bardziej chodzi mi o to, że nie chodzi w tym wszystko o to, że bez przyjaźni nie można żyć. Jasne, że można. Ale z przyjaźnią też można i to piekielnie dobrze.
Do Ciebie: ratuj naszą planetę oraz Do Ciebie, który boisz się inności.
A tutaj nasz fanpage i paplanina Luszyńskiej: KLIK!