Zazwyczaj nie noszę parasola, nawet gdy widzę, że pada. Kilka razy wzięłam go do pracy, bardziej po to, by nie wyglądać śmiesznie – taka zmoknięta. Deszcz na włosach mi nie przeszkadza, gdy pada podnoszę twarz do góry i śmieję się w głos.
Gdy robak się przewróci na plecy i nie może wstać, zatrzymuję się i go podnoszę. Zdarzyło się kilka razy, że go minęłam, ale po trzech krokach zawróciłam i pomogłam. Jak ślimaki chodzą po chodniku to kładę je na trawie. Jak jakiegoś zdepczę to potem nie mogę przestać o tym myśleć – męczą mnie wyrzuty sumienia.
Książki piszę przygodowe, chociaż zaczynałam od romansów. Były to romanse naiwne i teraz je czytając mam przeświadczenie, że były słabe, ale nie wypieram się ich. Są moje. W chwili, w której je pisałam, mocno w nie wierzyłam.
Nie wierzę w instytucję Kościoła, jednocześnie nie krytykuję wiary innych. Coraz rzadziej wierzę w ludzi, chociaż staram się z tym walczyć. Segreguję odpady, nie marnuję wody, zbieram śmieci w lasach i klnę na czym świat stoi, gdy widzę, że ktoś zrobił sobie gdzieś dzikie wysypisko.
Mam anielską cierpliwość. Mogę tłumaczyć dziesięć razy to samo i uśmiechać się przy tym. Szybko zapominam krzywdy, choć nie zawsze powinnam. Kiedy mówię „dzień dobry” zawsze się szczerzę. Często martwię się na zapas, choć chciałabym się nie martwić.
Nie dbam o swoje zdrowie, chociaż krzyczę na wszystkich wokół, by to robili. Gdy byłam młodsza, często chodziłam po lekarzach, teraz nie chodzę wcale. Zapalenie pęcherzyka żółciowego i wątroby przeleżałabym w łóżku i prędko bym się o nich nie dowiedziała, gdyby nie przypadek. Mam wysoki próg bólu i jak coś jest nie tak, kładę się i czekam aż przejdzie, a potem macham na to ręką – było, minęło.
Za rzadko dzwonię do babci. Między innymi dlatego, bo ciągle gdzieś gonię. Biorę za dużo na barki, a potem ciężko mi się w tym odnaleźć. Chcę wszystko, ale wszystko nie zawsze się da albo da się, lecz kosztem czegoś innego. Mimo to zaciskam zęby i idę do przodu.
Na nosie mam bliznę od uderzenia w okno. Na prawym policzku mam pieprzyk. Oczy pozostają zielone. Na udach mam mnóstwo blizn. Zęby wyprostowane aparatem ortodontycznym. Na tyłku mam trochę cellulitu. Na piersiach trochę rozstępów.
Włosy do obojczyków. W mieszkaniu za mało półek na książki i kota Licho. Fatalnie gotuję i raczej nie palę się do sprzątania. Za to umiem robić fantastyczne prezenty.
Widzę siebie w sobie, chociaż kiedyś mnie nie było. Kiedyś patrzyłam w lustro i nie poznawałam siebie. Rozmawiałam z kimś i łapałam się na tym, że dostosowuję ton głosu, uśmiech, a nawet poglądy do mojego rozmówcy. Mówiłam to, co inni chcieli usłyszeć. Nie miałam swojego zdania, ze wszystkimi się zgadzałam, a jak przychodziło podjąć decyzję to było mi wszystko jedno. Wypierałam się swoich słabości. Nie mówiłam o nich, zaciskałam usta i milczałam.
I widzę Ciebie, który nie boisz się tak jak ja się bałam. Po nagłym wybuchu śmiechu, nie zasłaniasz ust dłonią. Zanim coś powiesz, nie zastanawiasz się czy nie obrazisz drugiej osoby. Nie owijasz słów złotą wstęgą. Nie tłumisz ich w sobie, by rosły w górę gdzieś z tyłu głowy. Gdy ludzie pytają, jakiej muzyki słuchasz, nie machasz ręką i mówisz, że niczego konkretnego. Wchodzisz do swojej sypialni i wypuszczasz wstrzymywane cały dzień powietrze.
Kiedyś czułabym się od Ciebie gorsza. Dzisiaj powiedziałabym sobie, że niepotrzebnie. Nie ma niczego prostego w nauczeniu się siebie i tego jak szanować własne poglądy, zamiast się ich wstydzić; jak ubierać słowa, by wyrażały nas samych i nie krzywdziły innych; jak stawiać siebie na pierwszym miejscu, jednocześnie pamiętać o pozostałych; jak żyć, zamiast grać.
Cieszę się, że istniejesz.
Jesteś dowodem na to, że można.
Do Ciebie, który nienawidzisz siebie i Do Ciebie, który odczuwasz presję.
Paplanina Luszyńskiej i Fanpage Pisadła TUTAJ.
2 thoughts on “”
Comments are closed.